PO DWÓCH LATACH 'NIEOBECNOŚCI'"

Wywiad udzielony przez Stanisława Kotowskiego, współtwórcę Liberalno-Demokratycznej partii "Niepodległość" oraz miesięcznika politycznego "NIEPODLEGŁOŚĆ", aresztowanego 31 sierpnia 1984 r., skazanego na 3,5 roku więzienia, więźnia Rakowieckiej, Łęczycy i Barczewa, zwolnionego 13 września 1986 roku. (opublikowany w numerze 61/1987, strony 12 - 15.)

Pytanie: Witamy Cię Staszku na wolności, "Skorzystałeś", jak wielu innych działaczy z kiszczakowskiej amnestii. Jakie są Twoje wrażenia po kilku miesiącach spędzonych na wolności?

Odpowiedź: Na wolności — to za mocno powiedziane. Na pewno na większym spacerniaku i "opieka" nade raną jest bardziej dyskretna. W każdym razie cieszę się, że jestem w domu, nawet obserwowanym i podsłuchiwanym. Nareszcie mogłem zobaczyć syna. Wróciłem do domu dokładnie w drugą rocznicę jego urodzin. A urodził się w dwa tygodnie po moim aresztowaniu. Mogę odwiedzać przyjaciół, Spotykać się z nimi. Także to, że mogę dzisiaj z wami rozmawiać... A więc same plusy.

P.: Wróćmy może do okresu sprzed dwóch lat. Jak się czuje człowiek aresztowany przez SB?

O.: Nie jest to przeżycie przyjemne, ale na pewno do wytrzymania. Zostałem zasypany przez współpracownika, kierowcę aresztowanego podczas przewożenia sprzętu poligraficznego. Ubecja przyszła po mnie, tak jak zwykle to robi, z rana. Spodziewałem się tej wizyty i szykowałem się właśnie do ucieczki z domu i zejścia do podziemia, nie zdążyłem, niestety. Po rewizji w domu i na działce, przewieziono mnie do Pałacu Mostowskich. Dwie noce w piwnicy - dla zmiękczenia. A potem Rakowiecka i już "normalne" więzienne życie - przesłuchania, zachęty, pogróżki, później sprawa i wyrok. Mój kierowca - Andrzej Karpiński sypał w śledztwie. Akt oskarżenia oparty był prawie w całości na jego zeznaniach. W nagrodę nie siedział ani jednego dnia, mimo, że skazany został na 1,5 roku więzienia.

P.: A więc bezpieka doceniła wagę Twojej osoby pozostawiając go na wolności, aby za tę cenę Ciebie wsadzić. Poza tym, byłeś chyba jedynym, któremu sąd najwyższy podwyższył wyrok

O.: Tak, z tej strony spotkało mnie uznanie - nawet przesadne. W końcu przez pewien czas "liderowałem" w długości wyroku, a przesiedziałem praktycznie od amnestii do amnestii. Wyższy od mojego wyrok miał tylko Leszek Moczulski, a taki sam Władek Frasyniuk - towarzystwo to przynosi mi zaszczyt. Ale z drugiej strony wyniki miałem też niezłe i bezpieka to doceniła.

P.: Siedziałeś dwa lata, a mogłeś spędzić w więzieniu jeszcze półtora roku. Dla młodego człowieka to długi okres wyrwany z życiorysu.

O.: Niezupełnie wyrwany. Od czasów Różańskiego, Fejgina i Duszy pensjonat przy ul. Rakowieckiej 37 stracił wiele ze swoich "uroków" i "atrakcji". Tym niemniej sytuacja więźniów politycznych, choć znośniejsza niż innych kategorii więźniów, budziła protesty. Każdy z nas zdawał sobie sprawę, że czerwonemu nie idzie o to, aby nas izolować, ale o to, aby nas upodlić, zeszmacić. Stąd główne represje skierowane były na sferę psychiczną. Przy pozorach niezłej sytuacji bytowej — np. nie było głodu. Świadomi, o co toczy się walka mogliśmy odpowiednio się ustawić. Koniecznie trzeba wiedzieć, że najgorsze są początki, pierwsze trzy miesiące. Później więzienie już nie działa. Jeśli ktoś przetrzyma pierwszy okres, to ma duże szanse wytrwać do końca. Najważniejsza rzecz, to zorganizowanie sobie czasu. Ja, na przykład ład przez ten czas zdołałem uzupełnić braki w lekturach z klasyki europejskiej. "W poszukiwaniu straconego czasu" mogłem przeczytać dopiero w więzieniu - bo właśnie miałem na to czas. Udało mi się także opanować język angielski - to także jest plus, A największym może sukcesem jest to, że się sprawdziłem. Ani w śledztwie, ani w więzieniu nie zdołano mnie zeszmacić. Ba, więzienie hartuje. To jest truizm, ale ciągle aktualny. No i poznanie wspaniałych ludzi. Jak wiecie, przesiedziałem w Barczewie ponad rok w jednej celi z Bogdanem Lisem - we dwójkę na 7 m2 i w ścisłej izolacji. Takie więzienie wewnątrz więzienia. Bardzo dobrze wspominam ten okres. Wiele skorzystałem z prowadzonych z Bogdanem dyskusji, sądzę, że z wzajemnością. Jestem przekonany, że obaj nie zmarnowaliśmy tego czasu. Po zwolnieniu Bogdana spędziłem mniej więcej miesiąc z Adamem Michnikiem. To tyło wspaniałe przeżycie intelektualne. Mimo paskudnych warunków zewnętrznych. Nazwać ten okres zmarnowanym - niepodobna. Miałem możliwość wzbogacenia się o nowe doznania, przemyślenia spraw zasadniczych i skonfrontowania swoich poglądów z poglądami takich wspaniałych ludzi jak Bogdan i Adam. Wątpię, czy miałbym ku temu okazję nie przechodząc szlaku - Pałac Mostowskich - Rakowiecka - Łęczyca - Barczewo.

P.: Jak oceniasz sytuację polityczną po dwóch latach nieuczestniczenia w życiu publicznym? Jakie porównania wobec tej z 1984r.?

O.: Różnica jest znaczna. W 1984 r. miała miejsce poprzednia amnestia. Wyszli z więzień niemal wszyscy i przez krótki czas wydawało się, że będą mogli działać jawnie. Władza szybko położyła kres tym złudzeniom. Ja znalazłem się w celi na Rakowieckiej w miesiąc po lipcowej amnestii z perspektywą dłuższej odsiadki za działalność, za którą dziś pewnie bym zapłacił grzywnę i posiedział 48 godzin. Nie jest to, rzecz jasna, wynikiem wspaniałomyślności reżymu, lecz trudności przed którymi stanął. Trudności ekonomicznych, ostracyzmu w stosunkach międzynarodowych, ale także trudności z pokonaniem ruchu opozycyjnego. Dzięki temu powoli wybijamy się na jawność nie tracąc zaplecza, nieznanego dla policji. W końcu gramy z szulerem, który wciąż zmienia reguły gry. W życiu publicznym występują zjawiska pozytywne. Jednym z nich jest proces odpolitycznienia "Solidarności" prowadzący ją w kierunku normalnego związku zawodowego, czego dowodem było afiliowanie jej przez dwie zachodnie centrale związkowej Światową Konfederację Pracy i Międzynarodową Konfederację Wolnych Związków Zawodowych. Depolityzacja "S" ma też drugą, także pozytywną stronę - krystalizowanie się grup politycznych. Obserwuję tu postęp. Powstają nowe struktury, np. Polska Partia Niepodległościowa (PPN), Nasza partia też działa, mimo ciosów policyjnych i trudności wewnętrznych. Fakt, ze mogę z wami rozmawiać bez pośrednictwa grypsów więziennych też jest optymistyczny. Oczywiście mówię tu o działalności politycznej, czy ogólnie publicznej. Większość społeczeństwa, jak mi się wydaje, jest dość daleka od polityki. Jest zmęczona, może zniechęcona. W końcu klęskę "Solidarności" w grudniu 1981 roku. 10 milionów Polaków przyjęło jako osobistą porażkę. Ta apatią społeczeństwa to największe zagrożenie, a jednocześnie wyzwanie dla działaczy politycznych.

P.: Jak, na tle działalności innych grup, oceniasz nasz wspólny dorobek?

O.: Biorąc pod uwagę start w styczniu 1982 roku praktycznie od zera, nienawiązywanie do tradycji solidarnościowej, ba, krytyczny do niej stosunek, polemiczną zadziorność i rażący rozsądnych radykalizm to wyniki są znakomite. Przez długi czas byliśmy jedynym chyba miesięcznikiem politycznym głoszącym liberalizm filozoficzny i ekonomiczny, skojarzony z radykalnym programem niepodległościowym. Byliśmy na tyle oryginalni, że tradycyjny establishment opozycyjny miał duże kłopoty z zaszufladkowaniem nas. "Nazwa, i winieta miesięcznika 'Niepodległość' może mylić - napisał w "KONTAKCIE" (Nr 1/21, styczeń 84, Str. 18 - red. "N") Bronisław Wildstein - pismo to nie jest organem grupy o orientacji nacjonalistycznej". Miarą, naszego także, sukcesu niech będzie fakt, że obecnie ani winieta z orłem, ani akcentowania niepodległości w nazwie nie kojarzy się już zapewne nikomu z nacjonalizmem i szowinizmem. Ugrupowanie polityczne o orientacji demokratycznej i niepodległościowej to dziś żaden ewenement. Chętnych do wydawania pisma pod nazwą "Niepodległość" także by nie zabrakło. Myślę, że jest w tym także nasza zasługa. Spełniliśmy rolę kamienia, który poruszył lawinę. Sądzę, że to, co do tej pory zrobiliśmy wystawia nam dobre świadectwo. Bardzo się cieszę, że mimo niesprzyjających okoliczności udało się utrzymać ciągłość wydawania pisma przez całe pięć lat wojny. O ile dobrze mi wiadomo, "NIEPODLEGŁOŚĆ" jest jedynym krajowym pismem politycznym wydawanym równocześnie zagranicą. Jestem bardzo zadowolony mogąc pogratulować wam tych osiągnięć. Tak trzymać dalej, choć rozumiem, że zwłaszcza ostatnie dwa lata dały wam nieźle w kość i jesteście zmęczeni. Reasumując: Na tle innych ugrupowań nie mamy się czego wstydzić. Uważam, że wnieśliśmy znaczący wkład na głównym "froncie" konfrontacji z komunizmem, o świadomość społeczeństwa. Fakt, że poglądy głoszone przez nas przed pięciu laty stały się własnością powszechną świadczy, że cel, jaki sobie stawialiśmy rozpoczynając wydawanie "NIEPODLEGŁOŚCI" w styczniu 1982 roku udało nam się zrealizować. I to jest chyba najważniejsze.

P.: Czyżby więc same sukcesy?

O.: Żartujesz chyba. W bilansie pięciu lat dostrzegam więcej cieni niż blasków. Przede wszystkim nurt niepodległościowy nie zdołał jeszcze osiągnąć należnej mu pozycji, zwłaszcza na zewnątrz. Również dojrzewanie polityczne polskiego podziemia, formułowanie programów, tworzenie partii - wszystko to nie jest dostatecznie zaawansowane. Powstające ugrupowania nie mogą się pozbyć zakodowanej w podświadomości bolszewickiej mentalności. To czasami wychodzi na wierzch mimo werbalnych deklaracji o demokracji, tolerancji, liberalizmie. Z przykrością stwierdzam ze takie sytuacje spotkały też nasze ugrupowanie.  Ale z drugiej strony odsowietyzowanie umysłu to nie jest wcale sprawa prosta. W tej materii czeka nas jeszcze wiele pracy. O ile zdołałem się zorientować, gnębią nas powszechne dla całej opozycji kłopoty. Wynikają one ze "zmęczenia" pięcioletnią już wojną. Starzy, sprawdzeni i doświadczeni działacze wykruszają się. Nie bardzo jest ich kim zastąpić. Jeśli nawet znajdzie się ktoś nowy, dotychczas nieaktywny opozycyjnie, to z reguły brak mu umiejętności, doświadczenia i autorytetu. "Zmęczone" jest także społeczeństwo. Ma to swoje bolesne skutki. Kurczy się podziemna infrastruktura mieszkania, punkty kontaktowe, magazyny, spada zainteresowanie działalnością opozycji. Dowodzi tego choćby spadek zainteresowania podziemnymi periodykami. Można by powiedzieć, że coraz mniej zaangażowanych i sympatyków a coraz więcej biernych obserwatorów. Siłą rzeczy powoduje to zawężenie możliwości oddziaływania opozycji na społeczeństwo. Dotyczy to także i nas. Spadek nakładu związany z podanymi powyżej przyczynami jak i z dramatycznym brakiem papieru; bardzo mnie martwi. Musimy zrobić wszystko, by go odbudować. Jeszcze bardziej martwi mnie sytuacja w LDP "N". Postępowanie części działaczy doprowadziło do faktycznego rozłamu w partii. To na pewno nasza największa porażka.

P: Przejdźmy jednak do spraw ogólniejszych. Na czym ma polegać według Ciebie działalność opozycji po amnestii? Czy należy zmienię dotychczasowe metody?

O.: Niezmienna zasada polityki to dostosowywanie postępowania do okoliczności. Nasz cel zasadniczy - wpływanie na poglądy osób zainteresowanych problematyką polityczną - nadal jest aktualny. Stale aktywna może być tylko niewielka, część społeczeństwa. Od tego, co ludzie ci "będą reprezentowali, jaki będzie stan ich świadomości zależy bardzo wiele - przyszłość wszystkich ruchów politycznych. Z tego punktu widzenia stosowanie obecnie metody, to głównie działalność publicystyczna, oświata niezależna, formowanie się głównych nurtów politycznych poprzez działalność programową i organizacyjną uważam za sprawdzone i niezbędne. Strategicznym celem demokratycznego nurtu niepodległościowego powinno być okrzepnięcie i wyjście na zewnątrz. Należy wszakże pamiętać, że najbardziej aktywni dobiegają dziesięciu i więcej lat opozycyjnego stażu. Są doświadczeni, dojrzali, "ostrzelani" i... zmęczeni. Potrzebny jest im odpoczynek dla nabrania sił - pieredyszka - jak mówią Rosjanie. Tym niemniej fakt, że po tylu latach zmagań zdołaliśmy zachować podstawowy potencjał "bojowy", że nie zdołano zmusić nas do kapitulacji, że właściwie jakby zawieramy pewien rozejm to nasz duży sukces. Ważną sprawą, nie dostrzeganą dotychczas przez większość opozycyjnych działaczy jest kwestia kontaktów ze stronnictwami politycznymi na Zachodzie. Ugrupowania socjaldemokratyczne powinny mieć dobre kontakty z Międzynarodówką Socjalistyczną, przeciwdziałając tam anty opozycyjnym machinacjom i stopując inicjatywy w rodzaju wizyty Brandta, liberałowie z podobną organizacją konserwatywno-liberalną, agrariusze z partiami chłopskimi. Wzmacniałoby to suwerenność polskiego społeczeństwa na Zachodzie, uniemożliwiając reprezentowanie nas tam przez komunistów. Nieocenione zasługi na tym polu posiada Biuro "Solidarności" w Brukseli. Zajadłość, z jaką atakowany jest szef tej placówki Jerzy Milewski - świadczy o potrzebie rozszerzenia tego typu działań na inne, niż związkowe, obszary. Ogólnie, dotychczas stosowane metody oceniam pozytywnie. One się po prostu sprawdziły. Jest rzeczą niesłychanie ważną, aby samemu wybierać pole konfrontacji. Na polu walki o prawdę historyczną, o prawdę w ekonomii, o prawdę ludzkich potrzeb duchowych jesteśmy górą. Tu przegrać nie powinniśmy. Zupełnie inaczej wygląda to na obszarze konfrontacji siłowej. Nie mamy tam czego szukać. Przecież reżym posiada więcej czołgów, pałek i więzień. Dlatego też uważam, że podejmowanie działań takiego typu jak próba ataku ulotkowo-gazowego na komunistyczny pochód 1-majowy jest poważnym błędem. Jest to błąd trojakiego rodzaju. Po pierwsze - nie uważam, by przynosiło chlubę obrzucanie czymkolwiek pokojowej manifestacji, nawet komunistycznej. W końcu osoby, które w niej wzięły udział mają do tego pełne prawo, tak jak my mamy prawo do naszych manifestacji. Po drugie - jest to sprzeniewierzenie duchowi naszego programu. W trakcie dyskusji nad nim wyjaśnialiśmy, że w Wolnej Polsce powinny móc działać wszystkie ugrupowania polityczne, także komuniści ("N", nr 28, IV. 84, str. 22 - red. "N"). Ciekawe, jak nasi "gazownicy" zachowaliby się, gdyby to oni usiedli w fotelach rządowych? Czy wtedy uważaliby że także i komuniści mają prawo do istnienia i działalności politycznej, czy też odmówiliby im i jednego i drugiego. W każdym razie, działania takie jeśli prowadzą do czegoś, to do podważenia naszej wiarygodności w oczach krajowej i zagranicznej opinii. Po trzecie - umożliwiają komunistom przywoływanie, zupełnie bezpodstawnie przykładów "Rotę Armee Fraktion" czy "Action Direct", Ma to bardzo zły dla nas wydźwięk międzynarodowy. A najgorszy akurat wśród tych, którzy nas popierają. Taka koncepcja działalności politycznej świadczy o nieodpowiedzialności, jeżeli nie o czymś gorszym. Może sformułowania, które tu wypowiadam są zbyt ostre, uważam je jednak za adekwatne do tego nieodpowiedzialnego posunięcia. Konsekwencje tej nieodpowiedzialności ponosimy my wszyscy, choć najprzykrzejsze dotknęły bezpośrednich wykonawców, więzionych nadal mimo "pełnej" amnestii, pod absurdalnym zarzutem terroryzmu. Musimy apelować do środowisk niezależnych w kraju i do naszych przyjaciół na Zachodzie o maksymalną presję w celu ich uwolnienia. Za swoją głupotę zapłacili już dostatecznie. Podkreślam jeszcze raz: jestem zdecydowanym przeciwnikiem metod, które starali się zastosować, lecz to są więźniowie polityczni, a nie terroryści. Podsumowując pięć lat naszej działalności, sądzę, że cele, jakie sobie stawialiśmy pozostały aktualne. Zarówno cele minimum — wpływania na świadomość społeczeństwa jak i cel maksimum — odzyskanie niepodległości. Nie zgadzam się z tymi, którzy głoszą, że dotychczasowa formuła opozycji zbankrutowała, że potrzeba czegoś zupełnie nowego, jakichś cudownych metod. Nie ma i nie będzie cudownych metod. Pozostaje tylko żmudna praca, niebezpieczne działania, balansowanie na pograniczu legalności i aresztowania. Cele też nie ulegną zmianie. Bez formułowania celu maksymalnego zgubilibyśmy kierunek działań, Ten cel jest naszą busolą. A na codzień pozostaje cel minimum - docieranie do Czytelników, przekonywanie ich o słuszności naszego programu, naszych idei, zdobywanie zwolenników i uczestników. Gdy zrealizujemy cel minimum okaże się, że cel nadrzędny nie jest aż tak odległy.

Warszawa 10 grudnia 1986

Uzupełnienia autora wywiadu:

  • Wywiad przeprowadził Witold Gadomski na przełomie listopada i grudnia 1986 roku. Końcowa wersja była dopracowywana kilka razy.
  • Zasadniczym celem było danie widocznego poparcia dla "N" wobec ataków rozłamowej grupy, która właśnie zaczęła wydawać pismo po tym samym tytułem dezorientując czytelników. Poparcie musiało przyjść od najbardziej znanego (wewnątrz opozycji i publicznie) członka ugrupowania.
  • Treść wywiadu miała określić pozycję ugrupowania wobec spodziewanych zmian na scenie politycznej i krytykę taktyki grupy rozłamowej.