Niepodległość, 1983, Numer 24

Kontrrewolucyjny językoznawca - odpowiedź Rydzowi

 
 

Niech Państwa nie zmyli tytuł naszej odpowiedzi. Nie będziemy żonglować cytatami z tekstu naszego adwersarza. Chodzi o to, że zanim udało nam się znaleźć podpis na nadesłanym maszynopisie (w rogu 1 strony), wydawało nam się, że taka etykietka (kontrrewolucyjny językoznawca) ładnie określiłoby naszego polemistę i byłaby w stylu wyśmiewanych przez Niego naszych pseudonimów.

Chwała Rydzowi za analizę naszego stylu!

Jak pisaliśmy wyżej, zdarzali się tacy, którzy w druku, lub co gorzej przy obcych, obmawiali nas, nie czytając nawet naszego pisma. Nie sprawdzaliśmy poprawności naszych uchybień, lecz wszystkie cytaty wyglądają porządnie. Nie o to zresztą chodzi. Rydzowi od razu rzuciło się w oczy to, że pismo jest robione przez amatorów bez większego doświadczenia. Jest to bardzo bliskie prawdy. Pismo powstało jako reakcja na szok 13 grudnia. Myśleliśmy – „Wszyscy światli są internowani, lub za granicą. Zrobimy, co możemy”. Tłuczemy pismo od początku stanu wojennego i w którymś momencie zauważyliśmy, że „te najlepsze mózgi Rzeczpospolitej”, które w okresie „S” skupiły się przy niej, jakoś siedzą cicho, lub bredzą tak, że włos staje na głowie.. Minęły 2 lata stanu wojennego: w tym czasie armia utytułowanych ekspertów mogłaby stworzyć 1000 alternatywnych programów, a pod każdym podpisałoby się co najmniej kilka znanych nazwisk. Gdzie te programy? Przecież „wszystkie mózgi Rzeczypospolitej” były przed 13 grudnia za „S”. (Czyżby teraz były za PRON-em?)

Obecnie uważamy, że „zniewolone umysły” utytułowanych doradców pracują na zwolnionych obrotach i czekają na ten wspaniały moment, kiedy znowu coś wybuchnie i będą znów mogli pojechać do Stoczni i tam działać jako niezależni eksperci pomiędzy władzą, a zbuntowaną klasą robotniczą.

O ekspertach jeszcze pomówimy. Wyobraź sobie jednak Czytelniku, że pewnie Ciebie, tak jak i nas, wkurzały propagowane, bądź nie hamowane przez ludzi światłych hasła: „wiosna nasza”, „31 sierpnia (1982, 1983) wszystko przewali”, „oby tylko Papież przyjechał. On wszystko z Jaruzelem załatwi”, lub ostatnie hasło „oni (czerwoni) muszą się porozumieć z narodem”, „prowadźmy podziemną robotę związkową”, „twórzmy Komisje Robotnicze (na wzór komunistycznych w Hiszpanii)”. To rozżalenie na zalew naiwności politycznej i błagań o porozumienie, płynące z prasy „S” i powielane przez zachodnich dziennikarzy i zachodnie radiostacje doprowadziło nas do białej gorączki już na początku 1982 r. Są na to dowody w postaci wówczas wydrukowanych artykułów. Nie najlepsze były więc zazwyczaj humory redaktorów „N”, co przy całej amatorszczyźnie stylu spowodowało wydrukowanie wielu zdań, które Pan Rydz ze smakiem przytacza. Wiele cytatów odpowiednio dobranych, wygląda rzeczywiście na kwilenie rozżalonego dziecka. Gdybyśmy byli profesjonalistami, lub gdybyśmy rok wcześniej otrzymali polemikę Rydza, staralibyśmy się przeprowadzić dokładniejszą korektę artykułów. Czasami jedno niefortunne zdanie potrafi zniechęcić czytelnika do naszego pisma. Prawdą jest także, że ton naszych artykułów był często zbytnio agresywny. Wynikało to jednak ze świadomie przyjętej koncepcji stosowania na czytelnikach terapii wstrząsowej. Efektem takiej terapii powinno być, według nas, odrzucenie przez czytelnika paraliżujących go mitów. Patrząc po znajomych, takie efekty były. Zdajemy sobie jednak sprawę, że odstraszyliśmy wielu i stracili oni możliwość zapoznania się z naszymi argumentami wskutek niewłaściwej (dla tych Czytelników) formy naszych artykułów.

Teksty nasze usiane były także licznymi złośliwościami i czasami odnosiło się wrażenie, jakbyśmy święcie wierzyli, że mamy monopol na prawdę i podchodzili do innych wyłącznie protekcjonalnie. Tak było (bijemy się w piersi) i wiedzieliśmy to jeszcze przed listem Rydza. Staraliśmy się jednak, aby nasze artykuły były pisane żywo, a nie były tylko mętnym doktrynerstwem. Sądzimy, że nawet w polityce jest miejsce na dowcipy i złośliwości, choć czasem nasz lekki (z naszego punktu widzenia) język, mógł być odebrany, jako obrażający kogoś. Mamy ambicję wydawać miesięcznik polityczny, a nie nudne pismo teoretyczne. Trzeba tutaj dodać, że ze względu na brak wprawy ta druga możliwość była dla nas nie do zrealizowania.

Tyle samokrytyki. Będziemy się starali, proszę Pana, poprawić od zaraz nasz język, aby w przyszłości dyskutować z Panem wyłącznie merytorycznie o treściach, a nie formie naszych publikacji.

Kontrrewolucjoniści.
Ciekawe, że zanim zaczęła się w Polsce antykomunistyczna rewolucja, do której namawiamy, już trwa kontrrewolucja. Tak daleko zostaliśmy zepchnięci przez współżycie na co dzień z Czerwonymi w bagno bredni i nowomowy, że zanim popatrzymy na treść, szukamy SŁÓW, analizujemy język, zastanawiamy się głęboko nad formą, treści natomiast są dla nas drugorzędne. Przeciętny Polak, niezależnie od poziomu inteligencji czy też wyznawanych przez siebie poglądów, ma niestety tę wadę, że gdy usłyszy słowo REWOLUCJA, kojarzy mu się tylko z rewolucją bolszewicką. Rydz, jako człowiek o większej niż przeciętna wiedzy, ma jeszcze skojarzenia z Czerwonymi brygadami i innymi walczącymi bronią lub słowem kontestatorami na Zachodzie. Mającego takie skojarzenia Rydza mierzi rewolucja, a rewolucjoniści w szczególności. Podczas czytania tekstu Rydza ogarnęło nas przekonanie, że coś takiego już gdzieś widzieliśmy, gdzieś już taki tekst był opublikowany. Ależ tak, na Zachodzie opublikowano przecież wiele podobnych (analizujących bunt młodych) tekstów. Wydaje nam się, że na konferencji psychologów czy socjologów np. w Paryżu, tekst Rydza byłby przyjęty z dużą uwagą i zrozumieniem. Tutaj jednak analogie się kończą. Chodzi o to, że zachodni socjolog pisząc o miejscowych kontestatorach usiłuje przy pomocy aparatu naukowego zrozumieć, jaka jest motywacja młodych szaleńców. Przecież ustrój, w którym żyją jest dobry, a poprawiać go można spokojnie metodami demokratycznymi. Socjolog wysnuwa więc wniosek, że kompleksy wieku dojrzewania oraz aberracje psychiczne są pożywką, na której rodzą się pokrętne motywacje zachodnich rewolucjonistów. Ciekawi jesteśmy, czy niechęć Rydza do rewolucji łączy się u niego z przekonaniem, że żyjemy obecnie w Polsce w idealnym ustroju, który można łatwo ulepszać przy pomocy metod demokratycznych? Czyżby wiec Rydz udawał Passenta? Bylibyśmy wdzięczni za nadesłanie odpowiedzi.

W swojej kontrrewolucjoniści nie jest Rydz osamotniony. W numerze 20 (sierpień 1983) naszego pisma zamieściliśmy odpowiedź na stwierdzenie pisma „OJCZYZNA”, że ponieważ używamy słowa rewolucja, jesteśmy więc „niejawnym pismem współczesnych czerwonych”. Kontrrewolucjoniści czyhają zewsząd, pismo „OJCZYZNA”, to nie Pan Rydz. Poziom „OJCZYZNY” jest niski, a główny jej cel, to „odżydzenie kultury polskiej”. W odpowiedzi, członek naszego pisma, Lejb Rosenschwantz, napisał: „Gdyby redaktorzy „OJCZYZNY” czas, który poświęcają na tropienie Żydów, zużyli na studia historyczno-socjologiczno-ekonomiczne, to wiedzieliby, że istnieją trzy typy rewolucji:
1) liberalno-demokratyczna – której celem jest ustanowienie praw obywatelskich i demokratycznych;
2) narodowa – której celem jest wyzwolenie narodowe, tj. ustanowienie niepodległego państwa przez dany naród;
3) socjalna – której celem jest likwidacja wyzysku, a przykładem przewrót bolszewicki.

Wyjątkowość aktualnej sytuacji Polski polega na tym, że musimy przeprowadzić wszystkie trzy typy rewolucji jednocześnie. Trzecią – przeciwko partyjnej nomenklaturze (państwowemu monopolowi gospodarczemu), drugą przeciw Sowieckiemu Imperium i pierwszą, warunkującą obie pozostałe i dającą wolność i demokrację jednostce. Redaktorzy „OJCZYZNY” opowiadają się jednak przeciwko metodzie rewolucyjnej, myląc ją z bolszewizmem. Powstanie Styczniowe lub walka o niepodległość Ameryki Północnej były jednak rewolucjami, choć nie bolszewickimi, mimo wyraźnych aspektów socjalnych. Gdybyśmy musieli walczyć o naszą niepodległość z USA a nie z ZSRR, z pewnością wybralibyśmy metody ewolucyjne (…)”

Otóż Panie Rydz: też radzimy Panu wpierw się zastanowić, a potem dopiero bawić się w socjologa z Sorbony. Niestety, prawda jest taka, że jeśli ma być w Polsce kiedykolwiek lepiej, to potrzeba przygotowywać rewolucję. Zgadzamy się z Panem całkowicie, grozi nam, że osiągnięta w wyniku rewolucji, czy też cudu Wolna Polska będzie rządzona przez „militarno-teokratyczną władzę, uzupełnioną związkiem zawodowym”. Jest to cytat z Pańskiego tekstu, podkreślamy to, aby znów ktoś nie obraził się na nas, że szkalujemy Kościół czy też „Solidarność” i jesteśmy osamotnieni w swoich fobiach. Chcemy demokracji jako lekarstwa na anarchię, demokracji nawet mało wydajnej, lecz bardzo dobrze konstytucyjnie zabezpieczonej przed przekształceniem się w dyktaturę, choćby sprawniejszą i będącą szczytem marzeń chwilowo zaczadzonych umysłów. Dyktatura jest może i sprawniejsza na początku, lecz trudno się z niej wyłuskać, gdy degeneruje. Nie jesteśmy więc teoretykami Czerwonych (lub Białych) Brygad, nie reklamujemy terroru jako uniwersalnego lekarstwa na błędy tego świata. Pański elaborat o psychice rewolucjonisty z „N” jest chybiony. Wynika z Pańskiego kontrrewolucyjnego nastawienia i z tego, że patrzy Pan na Polskę przez pryzmat Zachodu. Miłe jest pewno mieć ten sam aparat naukowy, co profesor Sorbony, lecz trzeba widzieć różnice między młodzieżą francuską i polską i sytuację, w której przyszło jej istnieć.

Gdzie program?
Zgadzamy się z Rydzem, że pismo nasze ma wiele braków, uważamy jednak, że choć amatorskie i nieporadne jest jednak konsekwentne. O złudnym mirażu szukania porozumienia z czerwonymi piszemy od pierwszego numeru (luty 1982). Piszemy też ciągle, że nie należy walczyć o przywrócenie „S”, lecz o Wolną, Niepodległą Polskę. Jest to na pewno sprawa odległa, lecz nie jesteśmy na tyle naiwni lub przewrotni, aby wmawiać ludziom, że jeżeli stawią się na najbliższej mszy lub demonstracji, to obalą władzę (przepraszamy, skłonią ją do rozmów ze światłymi mężami zgrupowanymi wokół „S”)! Co to jest program działania, który należy ludziom przedstawić? Czy taki program może powstać jako jedyny i uniwersalny? Takie pytania zadawaliśmy sobie od początku pisma. Doszliśmy do wniosku, że uniwersalnych programów nigdy nie będzie, lecz pomiędzy różnymi programami mogą tworzyć się punkty styku. Takim punktem wspólnym dla różnych programów polskiej opozycji może być dla nas tylko uznanie wspólnego celu walki – Wolna i Niepodległa Polska. Stąd wynika nasze klasyfikowanie opozycji na niepodległościową (nie mylić z NIEPODLEGŁOŚCIĄ i jej sympatykami, nie jesteśmy monopolistami w tej materii!!!) i inną, w tym solidarnościową, czy jak ostatnio piszemy – postsolidarnościową.

Jakie powinny być elementy programu? Według nas, program powinien precyzować kilka punktów:
1) dlaczego mamy walczyć z czerwonymi?
2) jak mamy z nimi walczyć?
3) o jaki kształt Polski mamy walczyć?

Zawsze nam się wydawało, że wizję kształtu Polski każdy może oprzeć na wyznawanej przez siebie ideologii, zaś ludzi wyznających tę samą ideologię, grupuje partia polityczna. Stąd nasz postulat: twórzmy partie polityczne, bo bez ich istnienie nie bardzo wiadomo, jaka motywacja ma nas trzymać w opozycji do komunizmu. Już dawno, na początku zeszłego roku ostrzegaliśmy, że podziemny związek zawodowy nie ma szans w komunizmie. Liczenie też na masowość oporu przeciwko czerwonym na długą metę jest mitem. Obecnie, gdy składki płaci w skali kraju pewno już tylko co tysięczny członek „S”, a coraz więcej ludzi powoli Czerwony kupuje do nowych związków, PZPR, PRON-u, czy też rozbija przez zachętę do alkoholizmu i bezsensownego siedzenia przed telewizorem, dochodzimy do sytuacji, gdzie rozsądny program dotrze już tylko do nielicznych. Wyobraźmy sobie więc, że gdy spełnią się nasze marzenia i wskutek jakiegoś cudu, czerwoni nagle w panice uciekną do Moskwy, a liczne delegacje z ZSRR będą nas na kolanach błagać o nieinterwencję w krajach ościennych, to w tym cudownym, choć mało realnym momencie, Polacy roku 1983 stworzą sobie sami, bez pomocy Wielkiego Brata ustrój militarno-demokratyczno-związkowy i pozostanie nam (redakcji „N”) już tylko ucieczka za granicę. Taki ustrój, wymarzony przez Polaków roku 1983, będzie przecież sprawniej niż czerwoni, ścigał inaczej myślących. O takim ustroju, skutkiem niedokształcenia i ulegania mitom marzy nie tylko „GŁOS” czy „OJCZYZNA”. Nasz program, to nie tylko zachęta do walki z czerwonym, lecz też uczenie demokracji.

Czy Pan, Panie Rydz, prezentuje, oprócz wyśmiewania nas, jeszcze jakiś program? Wydaje nam się, że nie. Zaleca Pan tylko ufać starszym i mądrzejszym (piszącym na razie listy do sejmu). Wie Pan, jak powiedział ostatnio Pietrzak – „ludzie teraz, to straszne nieufki”. My wręcz piszemy, że ci starsi i mądrzejsi, nie są tacy godni zaufania. Chce Pan jeszcze trochę przykładów? Do tej pory unikaliśmy pisania wprost, lecz i tak zarzucano nam, że pisząc „nie zawsze będący już przy zdrowych zmysłach… zwolennicy koncepcji porozumienia się Polski z Rosją bez pośrednictwa PZPR” („N” nr 20) obraziliśmy Red. S. Kisielewskiego. Tak więc tym, którzy jeszcze się łudzą, że mądre głowy doradców „S” zasługują na zaufanie, polecamy przeczytać wspomnienie Tadeusza Kowalika, zawarte w nr 2 paryskich „ZESZYTÓW LITERACKICH” (przedruk Oficyna Wydawnicza „Numer Drugi”, 1983). Dla niezorientowanych podajemy, że był on głównym negocjatorem po stronie Gdańskiego MKS-u obok T. Mazowieckiego i B. Geremka w sierpniu ’80 roku. Polecamy także przeczytać esej „filara” zespołu doradców (krajowy przedruk z „ANEKS-u”, r. 1983) Waldemara Kuczyńskiego – „Solidarni i niepokonani”. O ile ten pierwszy, bez żenady obnaża swoją polityczną dalekowzroczność w 1980 r., kiedy to zalecał strajkującym stoczniowcom (ku ich niepomiernemu zdumieniu), ograniczenie postulatu Niezależnych Związków Zawodowych, tylko do terenu Wybrzeża, to ten drugi cieszy się (będąc w Paryżu), że WRON-a nie jest taka całkiem zła, bo przecież realizuje reformę gospodarczą!!! Jeżeli więc mamy zaufać starszym i mądrzejszym, to wpierw chcielibyśmy jednak poznać ich poglądy. To, że mają zaufanie KOGOŚ BARDZO, BARDZO WAŻNEGO nas nie zadowala.

Mamy w ręku „TM” nr 65 z 20.X.83, wyżej cytowany. Jest w nim wywiad z Lechem Wałęsą, już noblistą. Ma on przecież (w powszechnej opinii) za doradców najlepsze mózgi Rzeczypospolitej, współpracuje blisko z Kościołem – też potęgą intelektualną. L. Wałęsa mówi o: „zastanawianiu się nad kształtem Polski, którą (każdy) chciałby mieć (…) jakie mają być, jak powinny przebiegać wybory”. Dalej mówi już nie o monolicie „S”, lecz o pluralizmie związkowym (chyba o wolnej Polsce? Red.). To wszystko jest u L. Wałęsy nowe i cenne. Potem pojawia się jednak zdumiewająca teza, że niezawisłe sądownictwo potrzebne jest do rozstrzygania sporów pomiędzy związkiem (zawodowym – Red.) a administracją, która często zarzucała, że związek chce przejąć władzę. Czy z tego wynika, że w przyszłej wolnej Polsce związek też będzie sięgał po władzę i że dlatego potrzebne są niezawisłe sądy? Wałęsa pragnie także, aby: „fachowcy przygotowywali programy w tym zakresie, po cichutku, bez szumnych haseł”.

Widzimy w tym wywiadzie duży przełom w myśleniu L. Wałęsy od sierpnia ’83, kiedy to wyciągał rękę do szalejącego Rakowskiego i zachęcał go do wspólnej wycieczki pod pomnik. Widać też, że trochę słabo z „fachowcami”, skoro do tej pory sami nic nie zdziałali i dopiero L. Wałęsa musi im wydać odpowiednie dyspozycje. Bo przecież o licznych pomysłach fachowców, szeroko propagowanych przez prasę podziemną, typu: „zwalczanie komunizmu przy pomocy spółdzielczości”, „modlitwy za komunistów”, lub „obalenie komunizmu poprzez wystawianie świeczek”, lepiej byłoby chyba zapomnieć.

Ma Pan lekkie pióro, Panie Rydz. Bylibyśmy więc Panu niesłychanie wdzięczni, aby zrezygnował Pan na chwilę z „salonowej”, przyjętej w polskim „środowisku” metody wyśmiewania, aby wkładając taki wysiłek w czytanie naszego pisma, mógł Pan pod amatorską formą ujrzeć treść. Ciekawi jesteśmy Pańskiej odpowiedzi na trzy pytania:
1) czy rzeczywiście konsekwentna publicystyka „N” nic nie dała?
2) czy nasza publicystyka nie jest już nikomu potrzebna, skoro starsi i mądrzejsi zaczną wreszcie na wezwanie L. Wałęsy pracować?
3) czy nasze Założenia Programowe, publikowane od nr 21/22 są bezwartościowe, bądź niezgodne z dotychczasową linią pisma? Nie znał Pan ich w chwili pisania przez Pana polemiki z „NIEPODLEGŁOŚCIĄ”, lecz ciekawi jesteśmy Pańskiej opinii na temat naszego programu lub przedstawienia alternatywnej propozycji.

Gdybyśmy poznali Pana poglądy na temat sposobów i celowości walki z komunizmem, łatwiej byłoby się nam rzeczowo i ku obopólnej korzyści pospierać. Sądzimy, że taki charakter – konstruktywnego sporu – będzie miała nasza odpowiedź „Czytelniczce”.