Niepodległość, 1983, Numer 24

 KPN - czyli jak zniszczyć konkurencję - odpowiedź Świerszczowi

 
 

Przede wszystkim, chcielibyśmy podziękować Świerszczowi za zwrócenie nam uwagi na bezmyślne powtarzanie przez nas nieudokumentowanych zarzutów, postawionych Leszkowi Moczulskiemu. PRZEPRASZAMY BARDZO!

Nasz ogólny stosunek do KPN-u, aby nie było nieporozumień, streśćmy jeszcze raz. KPN-owcy nie bredzili przynajmniej, że socjalizm można poprawić i że będzie to we wspólnym interesie władzy i społeczeństwa. Niestety KPN został jeszcze przed okresem „S” dokładnie zniszczony przez „salon” w sposób najprostszy – nikt z nimi poważnie nie dyskutował – po prostu ich wyśmiano. KPN broniąc się, brnął w błędy, uprawiał mitomanię i nie miał szczęścia do ludzi. Nie był także w stanie rozbudować bazy wydawniczej jak konkurencja. Dlatego obecnie, w świadomości przeciętnego Polaka, KPN jawi się jako zbiór półgłówków, szaleńców i ubeckich agentów. Notabene, niejeden nasz nowy czytelnik pyta zanim nas przeczyta: „czy to aby nie KPN?”. Boże Drogi! Cóż mu odpowiedzieć, skoro on nawet nie wie jaki program miał KPN? Ważna jest etykietka (okładka), a nie poglądy.

A teraz wracając do listu naszego Czytelnika: „N” bardzo rzadko w swojej dwuletniej publicystyce ustosunkowywała się do założeń ideologiczno-programowych KOR-u, czy KPN-u. Doceniając to wszystko, co owe organizacje zrobiły pożytecznego dla zmiany świadomości społeczno-politycznej Polaków, dystansujemy się od tych poglądów, ponieważ powielane w rzeczywistości politycznej 1983 nie mogą dać oczekiwanych efektów. Postkorowskie i postkapeenowskie ugrupowanie (KOR rozwiązał się sam, KPN – podporządkowała się ideologicznie i organizacyjnie podziemnej „S”) podejmując próbę stworzenia jakiegoś programu społecznego np. „DEKLARACJI SOLIDARNOŚCI” z początków br. wykazały duże umiejętności w konstruowaniu programu pełnego wewnętrznych i to podstawowych sprzeczności. Wynika z tego jeden wniosek. Nie można być więźniem poglądów, skutecznych może w przeszłości i nie zauważać, że wokoło zmieniła się prawie cała sceneria polityczna. Dystansując się wobec niegdysiejszego programu KPN i KOR-u, mieliśmy na myśli pojmowanie celu działań przez te dwa ugrupowania. Nie możemy akcentować celu, który w swej istocie sprowadza się do małych kroków. Małe kroki mogą być pożyteczne, jeżeli stanowią tylko element taktyki dochodzenia do celu, którym jest niezawisłość polityczna. KOR-owskie „krok po kroku” osadzone zostało w próżni ideologicznej, co zaowocowało kapitulanckimi Umowami Społecznymi w Sierpniu 1980 r. Czym się to w efekcie skończyło nie trzeba nikomu przypominać. Jeżeli mówimy, że „socjalizm nie istnieje”, mówimy tylko tyle, że ustrój panujący w Polsce jest niewolniczą dyktaturą, którą należy obalić, a nie prowadzić bezsensownej roboty dla „poszerzenia obszarów wolności”. Dodajmy, że jeżeli to drugie nawet się udaje, to tylko na kilka miesięcy.

Zgadzając się z Panem, że Polska nie jest „polityczną pustynią” (jeżeli termin ten pojawił się kiedykolwiek w naszej publicystyce, to wyrwał się nam wbrew naszej woli), nie sądzimy, by była „polityczną dżunglą”. Pisaliśmy – tym razem w pełni świadomie – że przypomina polityczną prowincję, której głównym wyznacznikiem jest brak jasno sprecyzowanych, ale i zróżnicowanych poglądów politycznych. Nie sądzimy także, że Polska cierpi na nadmiar i patologizację programów. Jałowy efekt jeśli chodzi o praktykę polityczną, nie jest wynikiem nadmiaru programów, ale ich braku. Nie można nazwać politycznym programem działania wydawanie okazjonalnych apeli i wezwań, nie jest nim również taktyka oporu społecznego rodem z „KOS”-a.

Program, jak słusznie zauważa piszący, to całościowa wizja walki o wolną Polskę, oraz propozycja jej przyszłościowego modelu. Dopóki takiej wizji nie będzie, stosów zapisanego papieru, pomimo najlepszych chęci, nie nazwiemy programem politycznym. Nie głosimy także nieuchronności wojny światowej, lecz traktujemy ją jako jeden z elementów także prawdopodobnego rozwoju sytuacji. Wyzwolenie Polski widzimy raczej jako rezultat całkowitej erozji ustroju w krajach bloku i skoordynowanego wystąpienia przeciw zaborcy – Rosji komunistycznej. Jest to więc plan długofalowy, nie romantyczny ale wręcz pozytywistyczny, chociaż jeśli chodzi o cel – radykalny.

Nie twierdzimy również, że wszelka praca zawodowa jest kolaboracją. Sądzimy natomiast, że wszelka wydajna praca, zwłaszcza w przemysłach ciężkim i eksportowym (np. do ZSRR) jest cząstką wkładu Polaków w utrwalenie nieludzkich rządów komunistycznych. Natomiast za kolaborację uznajemy taką pracę, której efekty mogą przyczyniać się uwiarygodnieniu panowania ustroju oraz mogą być wykorzystane do antyspołecznych celów.

I wreszcie – zgadzamy się całkowicie z końcowymi wezwaniami Ursyna Świerszcza: by spory między nami, choć ostre, były rzeczowe, by toczyły się w imię wspólnych celów i mamy nadzieję, że naszą odpowiedź uzna za takową.

W trakcie pisania tego artykułu – jakby dla unaocznienia wagi rzeczywistości w polemikach – wpłyną do redakcji „TYGODNIK MAZOWSZE” nr 65 z 20.X.1983 r. [głos czytelnika]. Zamieszczona tam jest ciekawa korespondencja członka „S” z ZWUT w Warszawie. Informuje on, że do tego przedsiębiorstwa dociera z zewnątrz „TM”, „WOLA” i sporo „N”. Pisze, że do tej pory „N” się podobała, ale ostatnio ludzie zaczynają przeglądać na oczy (podkreślenie „N”). „W naszym piśmie („NIEZALEŻNY ZWUTOWIEC” – nie czytaliśmy Red. „N”) ukazała się polemika z „N” zarzucająca jej radykalizm nie poparty żadnym pozytywnym programem”. Czyżby owe otwarcie oczu wynika z ujawnienia ubeckich powiązań „N”? Czyżby nasza bezkompromisowość, jak ocenia ZWUT-owiec, kontrastowała z „NIEZALEŻNYM ZWUTOWCEM”, KTÓRY POSIADA PROGRAM? Czy Członek „S” ze ZWUT byłby tak uprzejmy i odpowiedział nam na nasze pytania listem przez kolportaż? Bardzo jesteśmy ciekawi, jak zrobić, aby ludzie przejrzeli na oczy? Zwłaszcza, że sami staramy się w tym kierunku coś zrobić od dwóch lat.

Tyle refleksji na temat konkretnych, choć nie zawsze fair (patrz „rewelacje” członka „S” ze ZWUT) zarzutów. Drugi z kolei, zamieszczony przez nas, tekst polemiczny – list Rydza – należy jednak do zupełnie innej kategorii. Zastosowana przez Niego wyrafinowana metoda zdradza wprawnego intelektualistę, któremu łatwo przychodzi wyśmianie nas i zredukowanie naszych usiłowań do absurdu. Pan Rydz dąży do tego, aby grając na emocjach czytelników zostawić w ich świadomości skonstruowany przez siebie obraz naszego pisma. Nie należy się więc dziwić, ze broniąc się przed Jego zarzutami, prezentujemy tekst dość emocjonalnie napisany.