Niepodległość, 1983, Numer 23

Jerzy Mirowski - Kaganiec

 
 

Słowo daję, że nie ja to wymyśliłem, dla ustaw towarzyszących zniesieniu stanu wojennego, nazwę ustaw kagańcowych. Zrobił to pan Jerzy Urban. Trzeba mu oddać sprawiedliwość, zrobił to niesłychanie trafnie. Kaganiec – to jest właśnie to, najbardziej adekwatne do treści owych ustaw, słowo. Termin ten, niestety, na stałe wejdzie do naszego słownictwa. O ile bowiem poprzednio, niejeden z bardziej naiwnych obywateli, mógł się łudzić, że stan wojenny krótko potrwa, a potem wszystko wróci do mniej więcej demokratycznych norm, o tyle teraz nie mamy najmniejszej wątpliwości: założono nam ów kaganiec na stałe (choć jeden z uchwalonych ostatnio aktów prawnych, formalnie rzecz biorąc, ma charakter przejściowy) byśmy nie mogli ugryźć ręki, która częstuje nas biczem, ba, byśmy nie mogli szerzej rozdziawić pyska.

Przyjrzyjmy się prawodawczym wyczynom, których Sejm dokonał w ciągu zaledwie trzech posiedzeń. Choć właściwie nie jest to słuszne. Trzeba sięgnąć daleko bardziej wstecz. Zniesienie stanu wojennego, pod względem prawodawczym, przygotowane było już od samego początku jego wprowadzenia. Cały potok uchwał, ustaw uchwalonych w tym czasie, systematycznie odbierał społeczeństwu tę odrobinę podmiotowości, którą wywalczyło ono od sierpnia do grudnia. Spójrzmy tylko na ustawę o związkach zawodowych, która faktycznie pozbawiła świat pracy prawa do strajków; spójrzmy na prawo spółdzielcze, które zniewoliło spółdzielnie do zrzeszania się w centralnych związkach, obsadzanych przez „swoich ludzi”; spójrzmy na ustawę o szkolnictwie wyższym, która zawiodła nadzieje środowisk akademickich na autonomię; spójrzmy na ustawę o „pasożytach”, która ma służyć do poskramiania przeciwników politycznych.

Ostatnie trzy posiedzenia Sejmu były tylko ukoronowaniem tej długotrwałej działalności, ostatecznym zapinaniem kagańca. 14 lipca Sejm zapiął pierwszy jego pasek, uchwalając ustawę o urzędzie ministra spraw wewnętrznych i podległych mu organach. Ten niesłychany akt prawny pozwala w „normalnym czasie”, gdy kraj nie prowadzi wojny, ani nie podlega żadnym rozruchom, na dokonywanie rewizji osobistej obywateli, ich bagaży i samochodów niemal w dowolnej sytuacji, akt ten określa też, jak używać „zgodnie z prawem” takich narzędzi, jak milicyjna pała, gazy łzawiące, armatki wodne itp.

Po pięciu dniach od pierwszego posiedzenia – w dniach 20 i 21 lipca – „parlament” zapiął dalsze paski na naszym kagańcu. Jeden z nich – to poprawki do Konstytucji. Nie łudźmy się, istotne znaczenie ma tylko jedna z tych poprawek – ta o wprowadzeniu prawnego pojęcia stanu wyjątkowego. Pozostałe poprawki – to tylko osłaniająca słodka papka, która ma ułatwić nam – naiwnym – przełknięcie tej gorzkiej pigułki. Wprowadzone do Konstytucji artykuły o PRON i o kierowniczej roli klasy robotniczej są po prostu śmieszne. Jedynie chłopi mogliby wiązać jakieś nadzieje z uchwaleniem artykułu, którego wprowadzenia od dawna już się domagali – o nienaruszalności chłopskiej własności ziemi. Niech się jednak nie łudzą, że może to ich obronić przed grabieżczymi zakusami władzy. Wyraźnie powiedział to poseł B. Strużek, przemawiając w imieniu (a jakże!) chłopskiej partii – ZSL: „Oczywiście konstytucyjna gwarancja trwałości rodzinnych gospodarstw indywidualnych nie może być tłumaczona jako gwarancja uczestniczenia każdego poszczególnego gospodarstwa, niezależnie od jego stanu i wyników gospodarowania. Oznacza ona, że system polityki rolnej państwa będzie zapewniał korzystne warunki rozwoju dla gospodarki indywidualnej na równi z innymi formami gospodarowania w rolnictwie”. Jak to było z zapewnieniem korzystnych warunków, pamiętamy wszyscy dobrze z lat ubiegłych. Niechże się więc rolnicy nie łudzą, że dla władzy „chłopski zapis” w konstytucji ma jakieś znaczenie. Istotne znaczenie dla niej ma tylko uchwalenie ostatniej poprawki do Konstytucji, która w każdej chwili pozwala zgnębić społeczeństwo stanem wyjątkowym. I to nie pytając już nikogo o zezwolenie. „Poprawiona” Konstytucja bowiem daje możliwość wprowadzenia tego stanu na mocy jednoosobowej decyzji Przewodniczącego Rady Państwa.

Następny pasek do naszego kagańca – to ustawa o szczególnej regulacji prawnej w okresie wychodzenia z kryzysu społeczno-gospodarczego. Jej zadanie – to ograniczenie wolności obywateli w możliwie szerokim zakresie.

Po pierwsze, ograniczenie wolności obywatela, jako pracownika. Ustawa ta daje możliwość kierownikom zakładów, których listę ustali Rada Ministrów, pozbawienia pracowników tak ciężko wywalczonych wolnych sobót. Ustawa ta czyni też z robotnika niemal chłopa pańszczyźnianego, upoważnia bowiem kierowników zakładów, o których mowa wyżej, do przedłużenia do 6 miesięcy okresu wypowiedzenia stosunku pracy przez pracownika, przypisując go tym samym faktycznie do zakładu pracy. Jeżeli zaś pracownik, pomimo wszystko, swój zakład opuści, karany jest nie tylko on (najniższym zaszeregowaniem w następnym zakładzie, gdzie podejmie pracę), lecz także i ten, kto odważyłby się go przyjąć, dając mu wyższą stawkę.

Po drugie, zadaniem ustawy jest ograniczenie wolności obywatela jako współgospodarza zakładu. Ten akt prawny likwiduje bowiem ostatnie resztki samodzielności zakładów produkcyjnych, którą miała im ponoć zagwarantować reforma gospodarcza. Jeden z paragrafów ustawy mówi o tym, że organ założycielski może zmusić zakład do pozbycia się niewykorzystanych maszyn i urządzeń. Pojęcie zaś „wykorzystania” lub „niewykorzystania” jest u nas, jak wiadomo, niesłychanie względne. Organ założycielski może też zmusić zakład przemysłowy do podpisania umowy na zamówienie rządowe, a więc do podjęcia produkcji określonego asortymentu, choćby nawet był on dla zakładu najbardziej niewygodny. Z kolei, Rada Ministrów może – zgodnie z nowo uchwalonym aktem prawnym – zakazać podnoszenia cen umownych lub ustalić wskaźniki ich wzrostu (na czym wówczas polegać będzie umowność tych cen?). Ustawa likwiduje też resztki samorządności. Organ założycielski uzyskał uprawnienia do zawieszania rady pracowniczej na okres pół roku i do występowania do specjalnej komisji przy Radzie Państwa (w skład tej komisji mają wchodzić przedstawiciele rozmaitych organizacji, m. in. związków zawodowych, jednakże nie znajdą się tam przedstawiciele rad) z wnioskiem o ich rozwiązywanie. Ustawa stanowi też, iż wniesienie przez radę pracowniczą zażalenia na postanowienia dyrektora lub organu założycielskiego nie wstrzymuje wykonania tego postanowienia, chociaż postępowanie sporne toczy się swoją drogą. Jakiż więc może być skutek wszelkich protestów rady? Taki, jak wołanie na puszczy. Wreszcie osobliwy ten akt prawny powiada, że nawet w tych przedsiębiorstwach, gdzie dyrektora powołuje i odwołuje rada pracownicza, wysokość jego wynagrodzenia ustala organ założycielski. Obojętne więc, z czyjej ręki dyrektor otrzyma nominację, będzie on już „człowiekiem ministra”. Masz chamie samorządność! Masz chamie samodzielność! Masz chamie reformę!

Po trzecie, zadaniem ustawy jest ograniczenie wolności obywatela jako związkowca. Pluralizm związkowy, który w ustawie o związkach zawodowych, obiecywano wprowadzić po 31 grudnia 1984 r., odłożono do czasu, aż Rada Państwa oceni, że „sytuacja dojrzała” do niego, tzn. że społeczeństwo jest już dostatecznie „znormalizowane”.

Po czwarte, zadaniem ustawy jest ograniczanie wolności głoszenia poglądów przez obywateli. Za to bowiem grozi kara zarówno pojedynczym osobom jak i całym ich grupom. Organa, nadzorujące związki i stowarzyszenia, mogą zawieszać te organizacje lub ich zarządy, jeśli te okażą się „nieprawomyślne”. Ustawa zezwala też władzom administracyjnym wkraczać w kompetencje Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego, a także senatów i rad wydziałów wyższych uczelni, jeśli te okażą się niepokorne; pozwala też władzom w sposób legalny represjonować zarówno studentów jak i nauczycieli akademickich, których poglądy różnią się od oficjalnych. Nie sposób nie przyznać, że „mocny” to jest akt prawny owa ustawa o szczególnej regulacji prawnej w okresie… cóż zresztą za różnica, w jakim okresie?

A może chociaż ustawa o amnestii jest rozluźnieniem, a nie zaciskaniem paska u kagańca? Mistyfikacja. Zwróćmy uwagę na to, że paragrafy tego „aktu łaski” zostały tak sformułowane, żeby nie mogli z nich skorzystać ludzie przeznaczeni przez władzę do procesów pokazowych. Oni pozostaną przez długie lata w więzieniu, by naszym „panującym” łatwiej było mówić o „normalizacji”.

Tyle o pierwszych dwóch posiedzeniach sejmowych. Na trzecim – w dniu 28 lipca Sejm dopiął ostatecznie paski naszego kagańca, zaostrzając przepisy Kodeksu Karnego w zakresie rozpowszechniania informacji (jak określił to ustawodawca „rozpowszechniania fałszywych wiadomości, które mogą wywołać niepokój publiczny czy rozruchy”), przynależności do nielegalnych organizacji (rozszerzenie pojęcia nielegalności) i uczestnictwa lub przygotowywania akcji protestacyjnych, zmieniając właściwość sądów powszechnych na sądy wojskowe w przypadku rozpatrywania spraw politycznych, a także „nowelizując” ustawę o cenzurze, by umożliwić ostateczne zablokowanie ust prasie.

Cóż, w istocie rzeczy, ciasny jest kaganiec, który założono nam wraz z tak bardzo reklamowanym zniesieniem stanu wojennego i „powrotem do normalności”. Władze zapominają wszakże, iż tylko psu można założyć tak ciasny kaganiec, że przestanie gryźć. Człowiek natomiast ma to do siebie, że żaden kaganiec nie może skutecznie powstrzymać go od walki. Bywały już czasy, kiedy na naszych ziemiach obowiązywało sroższe ustawodawstwo – okres zaborów, okres hitlerowskiej i stalinowskiej okupacji, okres utrwalania władzy ludowej. Wtedy też walczyliśmy. I dziś nic się pod tym względem nie zmieniło. Będziemy walczyć tak długo, aż osiągniemy to, czego chcemy – Polskę Wolną, Niepodległą i Demokratyczną.