Niepodległość, 1983, Numer 20

Dzikus Podziemia - M. Poleskiego myśli o programie i organizacji, Cz. II

 
  Posługując się hasłami (np. solidarność, niepodległość) i wykorzystując mity (np. symbol „S”) wprawdzie na krótko możemy zmobilizować nieświadome politycznie masy, ale powodujemy w ten sposób jedynie:
– regres w rozwoju świadomości politycznej;
- emocjonalne a nie racjonalne i w pełni świadome związanie się ludzi z ruchem oporu;
- nie przygotowujemy podstaw przyszłej demokracji parlamentarnej lecz grunt pod ruchy populistyczne i antydemokratyczne.

Dlatego też potrzeba nam programów politycznych, które zapoczątkowałyby nową tradycję polityczną i spowodowały skutki odwrotne od wymienionych. Istnienie jednego programu politycznego dla całej opozycji, nawet tylko dla jej niepodległościowego nurtu, jest NIEMOŻLIWE; programów bowiem jest tyle, ile ideologii żywych w danej społeczności. Wspólne dla opozycji niepodległościowej mogą być tylko niektóre hasła. M. Poleski zdaje się to intuicyjnie wyczuwać i dlatego postulat programów politycznych redukuje do jednego programu, a ten z kolei do kilku haseł. Świadomie czy nie, musi tak uczynić, skoro z przyczyn taktyki bieżącej (nie długofalowej) opowiada się za istnieniem JEDNEJ organizacji niepodległościowej.

M. Poleski rozumie, że „S” w obecnej postaci nie jest zdolna do realizacji celów politycznych (zgoda), skoro pisze: „musimy zbudować organizację odpowiadającą naszym celom”. My byśmy powiedzieli, że musimy stworzyć organizacje (l. m.) odpowiadające programom i współdziałać w realizacji tych celów, które są wspólne.

Brak kadr jest też zdaniem Poleskiego główną przyczyną postulatu stworzenia jednej organizacji i przypisywanie koncepcjom „N” charakteru marzycielskich rojeń. Zgadzamy się, że trzeba „wyłonić w działaniu kadrę polityków”, ale mogą ich wyłonić tylko zespoły, które łączy coś więcej niż dwa hasła, nawet jeśli są nimi: Solidarność i Niepodległość! Jeżeli zaś ma je (tj. zespoły) łączyć coś więcej – idea – wizja Polski – program, to musi owych zespołów być tyle, ile społecznie nośnych idei. Dalej Poleski pisze: „jeśli „S” ma przetrwać… przekształcamy ją w kadrową organizację niepodległościową”. Ale taka organizacja kadrowa, która ma w nazwie „Solidarność” już istnieje! Jest nią „Solidarność Walcząca”. Dlaczego M. Poleski do niej nie wstąpił? Istnieją dwie odpowiedzi: albo Poleski chce mieć własną organizację o nazwie „S”, albo uważa, że trzeba przekształcić wszystkie organizacje postsolidarnościowe (w tym TKK), w jedną niepodległościową i nazwać ją „Solidarność”, co może mieć miejsce m. in. tylko za zgodą oficjalnych grup kierowniczych: TKK, RKW, RKK i in. Władze te mają poglądy całkowicie rozbieżne z postulatami Poleskiego. Przykładowo, Zb. Bujak chwalił się w TM 53, że RKW obroniła się skutecznie przed próbami centralizacji i hierarchizacji. A wiec przed tworzeniem organizacji kadrowej! Zastanówmy się jednak czy w ogóle jest możliwe istnienie jednej organizacji politycznej. Zaznaczmy od razu, iż organizacje społeczne nie realizują celów politycznych, do tego potrzebne są organizacje polityczne – partie.

W każdym społeczeństwie zawsze istnieją sprzeczności interesów, a wiec będące ich wyrazem różnice polityczne. Naszym zdaniem zamiast udawać, że sprzeczności interesów nie ma, należy dać im programowy i organizacyjny wyraz – USTRUKTURALIZOWAĆ je. Nazwanie rzeczy po imieniu, pozwoli przezwyciężyć różnice, tzn. nie rezygnując z nich współpracować przy osiąganiu tych celów, które są wspólne (stąd pomysł przekształcenia „S” w konfederację). W przeciwnym razie zakłamujemy rzeczywistość, a tłumione różnice polityczne (różnice interesów) dają o sobie znać pod postacią rozgrywek personalnych, pomówień i oszczerstw. Działo się tak za czasów „S” (por. sytuację w KOR-ze, a później w MKZ-ecie) i dziać się tak będzie zawsze, dopóki obowiązywać będzie dogmat jedności politycznej i organizacyjnej.

„Solidarne społeczeństwo” jest mitem. Jest mitem pięknym i dlatego go żal, lecz każdy mit zakłamuje rzeczywistość. Dostrzegamy siłę mitu, wiemy, że może być ona wykorzystana w różnych kierunkach, lecz musimy pamiętać, że jest to tylko mit, który nie może zastąpić działań czy programów konkretnych. Co więcej, mit może być szkodliwy dla sprawy, gdyż przez swe intensywne działanie uniemożliwia działania konkretne. Stanowi za to szerokie pole do popisu dla działań pozorowanych. Tak się powoli staje z mitem „S”. Dostrzegamy jego wagę dla milionów członków, jego niemalże sakralny charakter, jesteśmy więc jak najdalej od lekceważenia „S”. Boimy się jednak, że kultywowanie mitu zaszkodzi działaniom („N” 8/9 s. 31). Nasze obawy sprzed roku niestety ziściły się. Symbol „S” i symboliczne działanie „S” (ostatnio wezwanie do dwugodzinnego bojkotu komunikacji 31 sierpnia) przeszkadzają rozwojowi życia politycznego. M. Poleski usiłuje obejść tę trudność rezygnując z rozwijania życia politycznego w ogóle, aż do czasów Wolnej Polski.

A jakie propozycje wysuwała przez ostatnie pół roku „Niepodległość”? Stałym elementem naszego programu było popularyzowanie idei zakładania partii politycznych (nie jednej lecz kilku różnych), które przyjęłyby na siebie ciężar walki prowadzonej o obalenie ustroju PRL. Miałyby one różne programy, ale dwa cele byłyby wspólne: niepodległość i demokracja. Sądziliśmy początkowo, że partie te mogłyby powoli krystalizować się w ramach ruchu „S”. W kwietniu 1982 roku pisaliśmy: „ze Związku wyszłyby grupy o sprecyzowanych poglądach politycznych i powołałyby partie polityczne, podczas gdy w ramach „S” pozostałyby grupy o niewykrystalizowanym profilu politycznym”. W ten sposób powstałyby dwie struktury: „związkowo-państwowa obejmująca cały kraj, wszystkich przeciwników władz… i dysponująca własnym aparatem” oraz „partyjno-polityczna, utworzona początkowo na szczeblu regionu (Regionalna Reprezentacja Polityczna)”. RRP miałaby wpływ na związkowe władze wykonawcze regionu! (lipiec 1982 r.) Jeszcze w październiku 1982 r. widzieliśmy alternatywę: „albo rozszerzona RKW będzie egzekutywą RRP, albo RRP wybierze sobie nową egzekutywę”.

Widzieliśmy też możliwość świadomego przekształcenia „S” w rodzaj konfederacji organizacji niepodległościowych („ogólnokrajowa, oparta na federacji organizacja” – lipiec 1982). „S” stałaby się wówczas „ogólnonarodową konfederacją walki z komunizmem, w ramach której działałyby rozmaite grupy i partie polityczne” (sierpień 1982 r.). Następnie widząc niezdolność TKK do samodzielnego działania politycznego, proponowaliśmy aby owe partie, kiedy już powstaną, utworzyły władze polityczne w podziemiu i „na gotowe”, stawiając TKK przed faktami dokonanymi, zaprosiły do nich „S” (sierpień 1982). Kiedy w grudniu 1982 r. nastroje kapitulanckie postawiły pod znakiem zapytania dalszą wolę walki TKK (propozycje ujawnienia się w zamian za amnestię), pisaliśmy, że należy „powołać w dalszej perspektywie Związek Walki o Niepodległość – organizację o charakterze konfederacji, składającą się z przedstawicieli partii niepodległościowych” (listopad 1982). „Obóz rewolucyjno-niepodległościowy musi mieć własne kierownictwo polityczne. Jedność jaką proponujemy, ograniczona wprawdzie do nurtu niepodległościowego, będzie oparta na wspólnej taktyce (metody walki z komunizmem) i strategii (cel walki), a nie na fikcji jedności wszystkich Polaków… Początkiem takiego porozumienia mogłaby stać się Deklaracja Solidarności… Pierwszym etapem nowej działalności powinno być zdanie sobie sprawy z własnej odrębności programowej; następnym zaś tworzenie własnych organizacji i łączenie ich w partie polityczne bądź organizacje oporu, w końcu porozumienia międzypartyjne i wyłonienie kierownictwa politycznego w kraju oraz Polskiej Reprezentacji Narodowej zagranicą” (styczeń 1983).

W tym miejscu musimy wyjaśnić, że w naszej koncepcji konfederacja lub reprezentacja polityczna (RRP i/lub Rada Jedności Narodowej), czy porozumienie międzypartyjne pełnią tę samą rolę, bowiem konfederacja nie może być instytucją stałą, a jedynie porozumieniem stronnictw niepodległościowych zawartym na czas walki z komunizmem. Po jego obaleniu ulega ona natychmiastowemu rozwiązaniu i dalej poszczególne partie walczą same o swe różne przecież wizje niepodległej i demokratycznej Polski. Takie nazwy jak RRP czy RJN, w odróżnieniu od np. ZWoN, podkreślają państwowy charakter struktur podziemnych. Powołanie centralnej reprezentacji i kierownictwa politycznego w jednym lub drugim kształcie zależeć będzie przede wszystkim od oceny perspektywy konfrontacji z komunizmem. Jeśli będzie dzielił nas od niej czas dłuższy, bezpieczniej przyjąć „koncepcję konfederacji” – władze Konfederacji pełniłyby wówczas rolę ogólnokrajowej władzy i reprezentacji politycznej. Jeżeli natomiast oczekiwać będziemy szybkich zmian, możemy przyjąć „koncepcję państwową” – powołać reprezentacje regionalne (RRP) i/lub krajową (RJN) oraz ich egzekutywy. W obu wypadkach owe międzypartyjne ciała mogą zostać wyposażone przez swych twórców w podległy im aparat.

Być może pisaliśmy o tym wszystkim za wcześnie, ale myśmy chcieli popychać naszą rewolucję do przodu, ukazywać perspektywy jej politycznego rozwoju, a nie umysłowego zastoju. Rzecz charakterystyczna, że gdy w kilka miesięcy po „N” te same koncepcje podejmowali inni, również ich otaczał mur milczenia. Przytoczmy tu dla przykładu, co pisał były przewodniczący PTE, R. Krawczyk w październiku 1982 r.: „Należy zatem odpowiedzieć na pytanie: czy organizować się do działań samokształceniowych… czy też pójść na rozwój samodzielnych struktur politycznych. (…) Sądzę, że przed opozycją nie ma innego wyboru, jak dążenie do przekształcenia się w czystą opozycję polityczną – z przyczyn obiektywnych. Ograniczony cel – przywrócenie „S” – przestał być legalny… nic nie stoi na przeszkodzie, aby podziemny NSZZ „S” przekształcić w powiedzmy Koalicję Solidarności narodowej i potraktować ją jako płaszczyznę zjednoczenia wszystkich, również pozasolidarnościowych ruchów opozycyjnych. Celem tak sformowanej opozycji może stać się… podważanie legitymizmu obecnej władzy państwowej. (…) Dla opozycji ważna jest jednak ciągłość istnienia centralnego organu dyspozycyjnego, który musiałby dysponować odpowiednim autorytetem, jeśli miałby działać skutecznie. Dlatego podziemna centrala związkowa może jak sądzę, rozważać obiektywnie dwie możliwości:
a.) ogłosić się centralnym organem dyspozycyjnym i ogłosić program,
b.) stworzyć czy współtworzyć taką centralę pozostawiając strukturę związkową jako część większej całości. Wymagałoby to jednak pełnego podporządkowania się tej ostatniej kierownictwu politycznemu”.

Podobnie pisał w grudniu 1982 r. na łamach „SŁOWA PODZIEMNEGO” Leszek Żak: „Skoro nie można zreformować instytucji nazwanych zupełnie bezpodstawnie państwem polskim i polską partią robotniczą, pozostaje jeszcze możliwość stworzenia autentycznego państwa podziemnego i podziemnych partii politycznych. Potrzeba budowy podziemnego życia politycznego i państwa stanowi konieczność chwili bieżącej i warunkuje możliwość wykorzystania w przyszłości ewentualnych niepowodzeń Moskwy i polskich komunistów na arenie międzynarodowej. Jest zupełnie naturalne, że podziemne struktury polityczne i państwowe muszą być zbudowane na bazie „S”. Uporczywe trzymanie się koncepcji podziemnego związku zawodowego nie ma żadnego uzasadnienia. (…) Powrót do idei pluralizmu stwarza konieczność… weryfikacji dawnego programu „S” i utworzenia na bazie Związku nowych organizacji, których członków będzie łączyło coś więcej, niż to „jesteśmy Polakami”. Ostatnio zaś nawet KOS (nr 34) zdobył się na publikację artykułu A. Gwiazdy, w którym odnajdujemy takie oto obrazoburcze myśli: „Nie ma sprzeczności między walką o przywrócenie legalnej działalności „S” a budową… podziemnego państwa. (społeczeństwo polskie)… jak każde wolne społeczeństwo musi mieć ono pełnię życia politycznego. Skupianie wszystkich kierunków i działań politycznych w ramach związku zawodowego jest błędem. Rozsądza to strukturę związku zawodowego i deformuje jego działanie… Wolne społeczeństwo… musi mieć swe związki zawodowe i partie polityczne tworzące własne wizerunki przyszłej Polski. (…) Należy (jednak) stworzyć płaszczyznę porozumienia określającą bardzo ogólne cele i metody działania”, gdzie „przynajmniej jeden z celów byłby wspólny”. My nazwalibyśmy po imieniu ten wspólny cel – niepodległość i demokracja. „Front Demokratyczny nie stanowiłby organizacji, nie posiada(łby) władz, jakkolwiek w przyszłości możliwe jest powołanie ciała koordynującego lub porozumiewawczego i przyjęcie zasad jego powoływania i działania. Uczestnikami Frontu Demokratycznego mogą być partie, kluby, organizacje samokształceniowe, związki zawodowe, redakcje pism”. Naszym zdaniem uczestnictwo należałoby ograniczyć do partii politycznych i organizacji niepodległościowych.

Rysuje się zatem pięć możliwych rozwiązań:
1.) Dalsza wegetacja „S” w dotychczasowej formie; teoretycznie jako związek zawodowy, praktycznie jako wszystko na raz;
2.) „Solidarność” organizacją lub ruchem politycznym;
3.) „Solidarność” konfederacją organizacji niepodległościowych;
4.) „S” konspiracyjnym związkiem zawodowym; obok istnieją partie polityczne;
5.) „S” ulega dalszemu rozkładowi i zanikowi, a jej miejsce zajmują partie polityczne.

Opowiadając się obecnie za rozwiązaniem piątym, nie wykluczamy jednak jeszcze możliwości czwartej. Aczkolwiek wymogi konspiracji ograniczają zakres działalności związku zawodowego do kolportażu bibuły, zbierania pieniędzy i ewentualnego inicjowania strajków.

Pozostaje jeszcze pytanie czy można było uniknąć blisko dwuletniego zastoju w myśleniu politycznym, jaki nastąpił po 13 grudnia? Odpowiadamy – można! Dowodu na to dostarcza przykład Indyjskiego Kongresu Narodowego, organizacji, która początkowo wysuwała wobec Anglików żądanie autonomii, a dopiero po fiasku programu porozumienia z Wielką Brytanią opowiedziała się za niepodległością. W IKN spotkali się przedstawiciele prawie wszystkich późniejszych kierunków politycznych, którzy wszakże uznali niepodległość za co najmniej jeden z najważniejszych celów walki. Każdy kierunek propagował swój odrębny program. W miarę upływu czasu ulegał on krystalizacji i wówczas jego zwolennicy opuszczali IKN i zakładali własną partię. Po uzyskaniu niepodległości IKN wielokrotnie przeżywał rozłamy wynikające z różnic ideowo-programowych między jego członkami, aż powstał współczesny system polityczny. To doświadczenie indyjskie, a nie metody walki Gandhiego, świadome swej roli kierownictwo polityczne mogło wykorzystać już po 13 grudnia nadając „S” odpowiednią strukturę i przyjmując ogólnonarodowe cele polityczne: niepodległość i demokrację. Jak pisał bowiem 150 lat temu Mochnacki „Rewolucja potrzebuje rządu, co by ją samą ciągle wyprzedzał i prowadził jak za rękę”. Tak jednak mogą postępować tylko POLITYCY, a nie ministranci. Umiejętność służenia do mszy lub zamawiania kartofli dla załogi jest społecznie bardzo potrzebna, ale polityk posiadać jej nie musi; musi natomiast mieć koncepcję i program POLITYCZNY oraz wytrwałość w dążeniu do celu.