Niepodległość, 1983, Numer 18-19

Henryk Pobożny - Gra Watykan - Moskwa

 
  „Bóg jest to zdechłe ścierwo, które smrodem swego rozkładu zatruwa cały świat”.
Włodzimierz Ilicz Lenin

17 stycznia 1923 r. Agencja Ost – Express donosiła z Moskwy:
„Moskwa. W Klubie Garnizonu moskiewskiego w obecności Trockiego i Łunaczarskiego odbyło się zebranie, na którym zainscenizowano posiedzenie trybunału politycznego mającego wydać wyrok na Pana Boga. W zebraniu wzięło udział 5 tys. czerwonoarmistów. Posiedzenia takie organizują agitatorzy komunistycznej propagandy”.

Kwiecień 1923 r. w „Prawdzie”, w związku z procesem katolickiego duchowieństwa, pisano:
„Jesteśmy głęboko przekonani i wiemy, że nasz wyrok będzie wykonany, ponieważ prędzej lub później, burżuazyjne Włochy staną się sowieckimi i wówczas Ojciec Święty może ocknąć się w takim w przybliżeniu nieprzyjemnym i niewygodnym położeniu jak jego kolega, patriarcha Tichon (wówczas więziony – przyp. „N”); także on, papież, rozumie się bowiem, że będzie działał również jako kontrrewolucjonista”.
Następnie komsomolcy inscenizowali posiedzenia „sądów”, na których skazywano Ojca Świętego na karę śmierci. Takie inscenizacje postanowiono organizować we wszystkich klubach robotniczych i na proletariackich zebraniach.

Polacy sowietyzowani z dużym powodzeniem już drugie pokolenie utracili w latach 40 – tych i 50 – tych nie tylko elitę polityczną (własnych przywódców i kadry) ale także zdolność politycznego myślenia. Zastąpiło je reagowanie uczuciowe, myślenie symboliczne i magiczne. Nastąpiło tym łatwiej, że nasze uczucia narodowe pełne są rozmaitych kompleksów i schematów. Naród szukający bez przerwy rekompensaty, która zrównoważyłaby często podświadome poczucie krzywdy i niższości wobec innych społeczności, nie może rozumować w kategoriach interesu politycznego, gdyż wymaga to zimnej analizy każdego wydarzenia i kalkulacji każdego posunięcia. Stąd bierze się szukanie autorytetów, które wiedzą lepiej co robić i uczynią wszystko za naród tak, by było dobrze oraz idealizowanie wybitnych Polaków. Ich wielkość jest lekarstwem na narodowe upokorzenia, co powoduje, że upragnione wizje zastępują obraz rzeczywistości sytuacji politycznej. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby wskazane zjawisko dotyczyło tylko przeciętnych poddanych, ale niestety stało się ono również udziałem elity społecznej (nie politycznej) formującej się na nowo w drugiej połowie lat 70 – tych. Większość osób zajmujących się polityką w Polsce doskonale wie, że społeczeństwo karmi się mitami, żyjąc w apatii i iluzji. Nie chcą oni jednak rozbijać mitów (cały czas je wzmacniają) by nie pozbawić narodu wprawdzie złudnej ale zawsze nadziei. Uważam, że rozbijanie mitów jest bardzo bolesnym ale koniecznym warunkiem wstępnym podjęcia racjonalnej działalności politycznej.

Jednym z szeregu zagadnień, o których w Polsce nie można pisać, nie narażając się na zlinczowanie, gdyż obala się w ten sposób kolejny mit, którym żywi się słabe polityczne społeczeństwo, jest problematyka stosunków na linii: Moskwa – Watykan – Prymas i Episkopat Polski – środowiska katolickie? Rada Prymasowska, KiK - L. Wałęsa. Wprawdzie ostatnio wiele pisze się o poparciu kard. Glempa dla komunistycznej normalizacji (w piśmie Woli „Idee” Pan Szary domaga się nawet ustąpienia Towarzysza Prymasa, ale jakby zapomina od kogo pochodzi nominacja), ale milcząco przyjmuje się, że nie ma on zwierzchników lub że nie wykonuje instrukcji nadsyłanych z Rzymu (a jakie?).

Zdaniem piszącego jest wręcz przeciwnie. Aby zrozumieć politykę Arcyb. Glempa, trzeba odpowiedzieć na pytanie o politykę Watykanu. Pierwszym problem, który się nasuwa jest: „Czy mamy do czynienia z polityką polską w Watykanie, czy z polityką Watykanu w Polsce?” Wszyscy zaraz wykrzykną: „Ależ w Watykanie przebywa polski papież! Już Ojciec Święty o nas nie zapomni”. Oczywiście, że nie zapomni, tyle tylko, że kardynał Karol Wojtyła odkąd został następcą Św. Piotra jest: po pierwsze – pasterzem wszystkich katolików, po drugie – szefem państwa watykańskiego, a więc zwierzchnikiem hierarchii katolickiej na całym świecie i dopiero po trzecie – kardynałem polskim i Polakiem. A zatem jest przede wszystkim Ojcem Świętym, co oznacza, że musi troszczyć się o cały świat katolicki, o jego interesy i interesy Watykanu.

Najważniejszym celem Watykanu (z jego punktu widzenia) musi być wzmacnianie światowej wspólnoty katolickiej i rozszerzanie jej wpływów (nawracanie pogan). W planie długofalowy cel ten zbieżny jest również z naszym interesem narodowym. Im bowiem silniejszy świat katolicki (ma się rozumieć na Wschodzie), tym słabsi są komuniści. Nie znaczy to oczywiście, że automatycznie silniejsza jest opozycja, ale stwarza to dla niej dogodne warunki rozwoju. W planie krótkofalowym jednak, w praktyce działania i polityki dążenia do wzmocnienia katolicyzmu na Wschodzie oraz dążenie do wzmocnienia opozycji w Polsce mogą prowadzić do sytuacji konfliktowych.

Papież jako Polak, a może nawet bardziej jako Europejczyk Środkowy, wpływa na politykę Watykanu i obsadę stanowisk w hierarchii tak, by uwzględnić położenie katolików w obozie sowieckim. Paradoksem jest, że to właśnie prowadzi dopiero do napięć w kwestii polskiej polityki Kościoła.

Wzmocnienie katolicyzmu na Wschodzie, a konkretnie zmniejszenie prześladowań Kościoła na Litwie, Białorusi i Ukrainie oraz przyznanie tamtejszej ludności jakichkolwiek uprawnień w dziedzinie religii w planie długofalowym (odrodzenie moralne w Sowietach) byłoby rzecz jasna dla perspektywy ruchu oporu w Polsce bardzo korzystne. Niestety za ustępstwami na Wschodzie (tj. w ZSRR) trzeba Kremlowi czymś „zapłacić”. Cóż zaś ma do zaoferowania Sowietom Kościół Rzymsko – Katolicki? Tylko swoją politykę w Polsce, bowiem tylko tutaj jest silny. Ponadto Polacy bez względu na okoliczności katolikami być nie przestaną. Podobnie jak w XIX wieku, mimo potępiania polskich powstań narodowych, odpadnięcie Polski od Kościoła Rzymowi nie grozi, a może zyskać coś niecoś na Wschodzie.

Przyjrzyjmy się ostatnim stosunkom na linii Watykan – Moskwa. Mimo zamachu przygotowanego przez Andropowa stosunki te dziwnie się poprawiają. Najpierw Sowieci zezwolili na wyjazd do Rzymu biskupa Vaivodsa celem przyjęcia kapelusza kardynalskiego. W kwietniu zaś Rzym odwiedziło czterech (na 6) biskupów litewskich i oficjalnie dwukrotnie zaprosiło Papieża na Litwę. Podróż Papieża do Nikaragui wykazała, a wizyta w Polsce jeszcze to potwierdzi, że może zostać ona doraźnie wykorzystana również w interesie komunistycznej władzy (nie chodzi o to co będzie ludziom wmawiała propaganda, ale o to co będą ludzie myśleli po wyjeździe Papieża o systemie komunistycznym w Polsce). Po takich próbach i następnych ustępstwach wizyta na Litwie będzie bardzo prawdopodobna. Jeśli oficjalnie mówi się o pielgrzymce Ojca Świętego do ZSRR, tzn. że już wcześniej na ten temat prowadzono przynajmniej rozmowy sondażowe. Nie trzeba też przypominać, że gdyby Andropow chciał, to nie zezwoliłby na żadne podróże do Rzymu, a co najwyżej wysłał chętnych w zupełnie innym kierunku. A ponieważ trudno uwierzyć, że to Duch Święty spłynął na szefa KGB, pozostaje szukać odpowiedzi w polityce.

Niewątpliwie jedną z przyczyn jest kryzys systemu komunistycznego, który stojąc na progu agonii, chciałby podeprzeć się autorytetem Kościoła (w ZSRR np. w republikach bałtyckich, gdzie opór przeciwko sowietyzacji jest najsilniejszy). Podobnie uczynił Stalin; w 1941 r., po ataku Hitlera, nagle Cerkiew otrzymała uprawnienia do odprawiania nabożeństw wśród żołnierzy broniących państwa komunistycznego, pod warunkiem wszakże, że będzie zachęcała ich w wytrwaniu w wierności dla władzy rad.

Podstawową przyczyna jest jednak sytuacja w Polsce, która grozi wybuchem reakcji łańcuchowej buntów we wszystkich barakach obozu. Uzyskanie poparcie dla Jaruzelskiego jest potrójnie korzystne dla komunistów:
- osłabia bowiem opozycję, która na razie bez wsparcia Kościoła jest bardzo słaba, zagubiona i niezdolna do samodzielnego działania;
- neutralizuje społeczeństwo, które wprawdzie nie popiera komunistów, ale także nie udziela wsparcia opozycji, a o to właśnie Czerwonemu chodzi;
- osłabia pozycję samego Kościoła, zwłaszcza gdy kard. Glemp zaczyna używać języka „Trybuny Ludu”, a ludzie związani z Episkopatem atakują przedgrudniową „S” za (uwaga!) - zbytni radykalizm i niechęć do porozumienia z komunistami. Komuniści zawsze starali się, by ich koniunkturalni sojusznicy nie byli zbyt silni, tzn. by mogli ich w odpowiedniej chwili (po wykorzystaniu) usunąć.

Krytycy linii politycznej arcybiskupa Glempa milcząco przyjmują, że nie rozumie On, bądź źle pojmuje instrukcje płynące z Rzymu. Gdyby tak jednak było, Arcyb. Glemp nie otrzymałby nominacji na kardynała. Jest On bowiem z punktu widzenia globalnej polityki Watykanu idealnym kandydatem na stanowisko Prymasa Polski. Każdy inny biskup byłby bardziej samodzielny, a oznacza to, że stawiałby Rzym przed pewnymi faktami dokonanymi i próbował wpływać na jego politykę w sposób o wiele bardziej odpowiadający nastrojom i sytuacji w Polsce. Trudno sobie po prostu wyobrazić większy stopień nieliczenia się z głosem opinii publicznej niż wykazuje kard. Glemp. Za tą interpretacją przemawia też fakt, iż oświadczenia Episkopatu różnią się w sposób zdecydowany od wypowiedzi Prymasa na korzyść ludzi stawiających opór komunistycznemu bezprawiu.

Nawet wyjątkowa niezręczność Arcyb. Glempa jest jego atutem. W wypadku niepowodzenia politycznego zawsze będzie można powiedzieć, że zawinił Prymas, który nie zrozumiał co mu polecono wykonać.

Teraz zastanówmy się jakie możliwości kształtowania poglądów i postaw mają zwolennicy prymasowskiej linii poparcia dla komunistycznej normalizacji. Oprócz publicznych wypowiedzi, wywiadów itp. samego arcybiskupa, pozostaje oddziaływanie poprzez Radę Prymasowską, krąg byłych doradców „S” związanych z Kościołem (red. Mazowiecki, dr Wielowiejski, działacze Klubów Inteligencji Katolickiej) oraz samego Wałęsę, nad którym „opiekę” sprawują: ks. Jankowski, Wielowiejski i Siła Nowicki. Porównajmy na początek wypowiedzi w/w osobistości by przekonać się czy są one zwolennikami tej samej koncepcji politycznej.

W czasie pobytu w Rzymie i po rozmowach z Papieżem wiosną br. Kard. Glemp udzielił wywiadu katolickiemu pismu „Il Sabbato”, w którym zaatakował Bujaka za prowadzenie działalności podziemnej, która jest nierealistyczna i szkodliwa.(1) Następnie zaś stwierdził, iż demonstracje i protesty mogą jedynie zakłócić atmosferę oczekiwania na wizytę Papieża, natomiast jeśli w Polsce nie będzie starć i zapanuje spokój, to za dwa lata będzie można uruchomić pluralizm związkowy.

Podczas kwietniowej konferencji prasowej L. Wałęsa złożył kolejną ofertę pod adresem komunistycznych władz. Ceną za rozpoczęcie rozmów byłaby zgoda Wałęsy na uznanie delegalizacji „Solidarności”. Przewodniczący wręcz stwierdził, iż w początkowym okresie związki mogłyby funkcjonować w oparciu o nową ustawę związkową (tzn. tę z 8 października delegalizującą „S” i potępioną przez całe społeczeństwo i TKK), choć jego celem pozostaje nadal pluralizm związkowy. O co tu chodzi?

Jeden z punktów ustawy antyzwiązkowej stwierdza, że za dwa lata załogi będą mogły zdecydować jaki związek będzie działał na terenie ich zakładu. I z tym punktem związane są nadzieje na utworzenie Chrześcijańskich Związków Zawodowych. Nie miałyby one oczywiście żadnych uprawnień i byłyby manipulowane przez władze, gdyby działały na mocy ustawy z 8 października. Ale w komunizmie ważniejszy od wszystkich ustaw jest aktualny układ sił.(2) Komuniści mieliby dwa lata na przygotowanie się do utworzenia owych Chrześcijańskich Związków Zawodowych, nawet z Wałęsą jako przewodniczącym. Oferta Wałęsy mówi wprost: „rozpocznijmy rozmowy, pozwólcie nam działać jawnie, a w zamian wyjdziemy z podziemia i już nie będziemy kwestionować waszej władzy”. Tyle tylko, że Jaruzelski rozmawiać nie musi i bez tego bowiem oferty kapitulacji są z miesiąca na miesiąc coraz mniej wymagające (por. poprzednie oferty sprzed i po 10 listopada).

W wywiadzie zamieszczonym w „Tygodniku Wojennym” 54/55 red. T. Mazowiecki ubolewał nad zbytnim radykalizmem przedwojennej „S” (my ubolewamy nad zbytnią ugodowością Związku w tym okresie, do czego wielce przyczynił się T. Mazowiecki): „Nigdy nie chcieliśmy powalić przeciwnika, chcieliśmy się dogadać. /.../ ... była szansa, czasu potrzeba było / ... / żeby się wiele rzeczy wygotowało. /... / nastąpiłaby korekta”. I dalej Redaktor wylewa swe żale na komunistów, którzy okazali się niegrzeczni i niewyrozumiali dla zapaleńców z „S”.

Redaktorowi wtóruje Wałęsa (3) opowiadając zachodnim dziennikarzom, iż „część odpowiedzialności za 13 grudnia spada na Solidarność”. Oto więc przewodniczący i były doradca Związku stawiają na jednej płaszczyźnie ogólnonarodowy ruch sprzeciwu wobec komunizmu i sowiecką agenturę walczącą o przywilej uciskania narodu polskiego w interesie obcego mocarstwa i własnym. Co więcej, wskazują, że to nasza wina, żeśmy się zbyt energicznie buntowali przeciw dyktaturze. W pewnym sensie mają rację, gdyby bowiem „S” podporządkowała się komunistom (”wygotowała”), to wówczas z pewnością nie musieliby oni wzywać na pomoc wojsko. Dziwna jednak rzecz, że osoby tak ochoczo broniące „S” przed politycznymi zarzutami „N”, w tym wypadku jakoś zamilkły lub wręcz zachwycać się zaczęły głębokością myśli zawartych w wywiadzie (przegląd prasy w TM).

Po spotkaniu Wałęsy z TKK słusznie wskazywano, że Lech w ten sposób wzmocnił autorytet TKK i poparł jej podziemną działalność. Ale wydanie przez TKK komunikatu o „uzgodnieniu wspólnych stanowisk” z Wałęsą ma też drugie znaczenie; sugeruje mianowicie, że oświadczenie Lecha o gotowości do rozmów z okupantem, jego starania o ugodę i oferty kapitulacji mają miejsce za wiedzą i zgodą TKK. Jak zatem mamy wierzyć w zapewnienia „Deklaracji Solidarność Dziś” o bezkompromisowej walce z reżimem, skoro jednocześnie po spotkaniu i „uzgodnieniu wspólnych stanowisk” z autorami Deklaracji Lech Wałęsa zgłasza gotowość uznania antysolidarnościowej ustawy z 8 października. Siedzenie okrakiem na barykadzie jeszcze nikomu na dobre nie wyszło!

L. Wałęsa miał ostatnio kilka radykalniejszych wystąpień. Niestety każdej wypowiedzi tego typu towarzyszyło zaprzeczenie w następnym zdaniu. Przykładowo, wezwał on do ostrzejszych form oporu, tj. strajków, ale zaraz dodał, iż owe strajki nie mogą zaszkodzić gospodarce. Kto więc ma strajkować? Może studenci albo babcie klozetowe? Otóż pierwsze zdanie przeznaczone było po prostu dla publiczności i miało wzmocnić chwiejący się już autorytet Lecha (podobnie jak zapowiedzi uczestnictwa w pochodzie pierwszomajowym z robotnikami), a adresatem drugiego byli komuniści (1 Maja mogli też być spokojni, Lech wbrew kilkakrotnym zapowiedziom zamknął się w domu). Jeśli bowiem Wałęsa realizować ma koncepcje swoich opiekunów, nie może zbytnio skompromitować się, z drugiej zaś strony nie można być autentycznie radykalny. I tu tkwi źródło sprzeczności wszystkich jego wypowiedzi.

Aby zrozumieć o realizację jakiej koncepcji tu chodzi, musimy powrócić do wywiadu udzielonego przez Przewodniczącego Rady Prymasowskiej, b. posła Stommę, „Tygodnikowi Powszechnemu”. Zachwyty Pana Stommy nad Prusactwem i Bismarckiem nie miały oczywiście nic wspólnego z kajzerowskimi Niemcami sprzed wieku ale odnosiły się do Polski roku 1983. Prawdziwym adresatem wywiadu nie byli też czytelnicy TP lecz Jaruzelski. Co chciał powiedzieć władzom Stomma? Otóż pragnął je przekonać, że nie utracą rzeczywistej władzy w państwie (my powiedzielibyśmy – w protektoracie), jeżeli zgodzą się na utratę monopolu gospodarczego i zezwolą na powstanie samorządów terytorialnych. Mówiąc w dużym skrócie i uproszczeniu, rząd pruski mógł sprawować władzę mimo, że w parlamencie nie miał większości; a to dzięki rozmaitych kruczków prawnych, na które pozwalała oktrojowana (nadana z góry) konstytucja. System gospodarczy oparty był na prawach rynku, choć państwo w dużym stopniu pomagało w rozwoju rodzimego przemysłu. Taka ograniczona demokracja nie ma nic wspólnego z realiami ustroju totalitarnego i nie może być powabna dla komunistów, gdyż ich celem nie jest wzrost potęgo gospodarczej państwa, rozwoju kraju, dobrobyt, awans cywilizacyjny ludności itp. lecz rozszerzanie i wzmacnianie sprawowanej władzy za każdą cenę. Jeżeli jej koszty będzie miało zapłacić społeczeństwo lub gospodarka, o którą tak troszczą się pozytywiści roku 1983, to komuniści nie zawahają się. Oni nie muszą wychodzić z kryzysu gospodarczego, oni muszą wyjść z kryzysu politycznego, tj. powtórnie zniewolić i zbydlęcić lub wymordować nieposłuszną część społeczeństwa a nie bawić się w uzyskiwanie jej poparcia.

Do koncepcji Stommy nawiązuje Micewski na łamach tegoż TP przekonując władzę: „Drugie zadanie stojące przed polska myślą polityczną, a mianowicie skoncentrowanie społeczeństwa na sprawie rozwoju cywilizacyjnego i gospodarczego jest w wielkim stopniu utrudnione stanem środków masowego przekazu”. I dalej: „Wykopanie przepaści między decydującymi w kraju, a dużą i reprezentatywną częścią elity umysłowej nie służy bowiem niczemu, ani nikomu”.

Wykopanie owej przepaści jest bardzo korzystne dla narodu (choć niekorzystne dla intelektualistów – Czerwony nie zawoła – cip, cip kurki – pszenicy nie rzuci). Gdyż uniemożliwia dyktatorskiej i agenturalnej władzy powtórne zapuszczenie korzeni w narodzie, jak to miało miejsce po 1945 r., kiedy w zamian za awans społeczny znaczna część młodej, naiwnej i ambitnej inteligencji poparła komunizm. Obecnie jednak, bez współpracy z okupantem nie potrafi wyobrazić sobie życia. Do czego bowiem sprowadza się propozycja Micewskiego? Dajcie nam dostęp do propagandy, a my zamiast potępiać spekulantów i milionerów (rzemieślników), będziemy zachęcać społeczeństwo, by zajęło się gospodarką. Dajcie nam możliwości, a będziemy rozwijać gospodarkę zamiast politykowania. Od razu widać, że Micewski sam nigdy nie próbował zakładać żadnego warsztatu w polskich (sowieckich) warunkach, może więc te bzdury wypisywać z czystym sumieniem. Ale nawet gdyby niezależna działalność gospodarcza była możliwa, to wzmacniałoby jedynie system komunistyczny, który ze swą nieefektywną gospodarką pasożytowałby na sektorze wyzwolonym.

Podobnie wysuwane przez Kościół projekty założenia Banku Rolnego pod nadzorem Episkopatu, w ustroju o gospodarce rynkowej doprowadziłyby szybko do powstania całego sektora gospodarki niezależnej od państwa (por. działalność – spółdzielni w Wielkopolsce w XIX wieku). Ale właśnie dlatego komuniści nie mogą zgodzić się na realizację owego projektu, mimo że postawiłby na nogi polskie rolnictwo. Projekt założenia Banku Rolnego należy zatem wykorzystywać do kompromitowania komunistycznego systemu gospodarczego i polityki władz, gotowych zagłodzić społeczeństwo byleby nie dać możliwości niezależnego rozwoju polskim chłopom. Nie można natomiast trzymać całej sprawy w tajemnicy i toczyć zakulisowe pertraktacje, łudząc się, że cel jest realny.

Koncepcja forsowana przez katolików związanych z Radą Prymasowską jest:
1. Nierealistyczna – gdyż nie bierze za punkt wyjścia analizy ustroju totalitarnego, który nie może zrezygnować, bądź choćby ograniczyć swego monopolu gospodarczego, propagandowego i politycznego, a ponadto ignoruje interes władzy, przypisując jej dążenia i cele, których ta nie posiada (np. troska o kraj). Cele władzy są przeciwstawne w stosunku do przypisywanych jej przez Kościół;
2. Szkodliwa – gdyż z jednej strony łudzi społeczeństwo i odciąga od konstruktywnej tj. politycznej, konspiracji, z drugiej zaś jest szkołą prowadzenia polityki ponad głowami narodu i bez jego świadomego udziału. Politycznie niedojrzałe społeczeństwo staje się obiektem manipulacji, z których nie zdaje sobie sprawy, tym bardziej, że w realizację owych koncepcji zaangażowane są osoby o znacznym w przeszłości autorytecie;
3. Kapitulancka – gdyż starając się namówić władze do ustępstw gospodarczych, jednocześnie wycofuje się nie tylko z żądań jakie po 13 grudnia stawiała Podziemna „S”, ale nawet z tak nikłego politycznego dorobku na jaki zdobyła się legalna „S” po Sierpniu. Oznacza to cofanie świadomości politycznej narodu do czasów wczesnokorowskich, a zadań do roku 1956 (liberalizacja ustroju).

W tym miejscu zezłoszczony Czytelnik ma prawo zakrzyknąć: „Ależ ci z ”N” znów najątrzyli i świętościami narodowymi zatargali!”. Wesprzyjmy się więc autorytetem ks. Blachnickiego, którego trudno posądzać o jątrzenie i wrogość do katolicyzmu. Zacytujmy więc za KOS-em – wzorcem cnót solidarnościowych – fragment wypowiedzi założyciela i przywódcy „Chrześcijańskiej Służby Wyzwolenia Narodów” (organizacja powstała w Paryżu i skupia przedstawicieli młodej emigracji z Demoludów):

„Osąd etyczny i pragmatyzm polityczny
Rozwiązanie problemów społecznych i politycznych nie może nigdy abstrahować (nie brać pod uwagę – red. „N”) od osądów etycznych istniejącej rzeczywistości, będącej punktem wyjścia dla proponowanych i podejmowanych działań społeczno – politycznych. Jest to główna teza katolickiej nauki społecznej i tylko trzymanie się tej zasady pozwala na określenie jej przymiotnikiem „katolicka” nauka społeczna. Tymczasem autorzy Tez (Rady Prymasowskiej z kwietnia 1982 r., por. „N” 4/5 – przyp. „N”), jakby zapominając o tej zasadzie schodzą z płaszczyzny norm etycznych na płaszczyznę politycznego pragmatyzmu, kiedy mówią, że istniejący ustrój, obiektywna sytuacja państwa oraz zdeterminowanie przez istniejące układy międzynarodowe powinny określić postawę i zachowanie się społeczeństwa. Przecież pierwszym obowiązkiem katolickiej nauki społecznej jest poddanie rzeczywistości ocenie etycznej, a więc jasne stwierdzenie, że układy międzynarodowe czyli układy w Jałcie, są niesprawiedliwe, krzywdzące Polskę i inne narody, a więc domaganie się ich zniesienia jest postulatem etycznym, z którego nie można zrezygnować. Rezygnacja byłaby etyczna kapitulacją i zwycięstwem pragmatyzmu. Podobnie obowiązkiem katolickiej nauki społecznej jest stwierdzenie, że istniejący w Polsce ustrój jest niesprawiedliwy, nieetyczny, narzucony z zewnątrz, że władza jest z istoty swej okupacyjna, nie mająca moralnego tytułu do rządzenia. Po takim stwierdzeniu dopiero może katolicka nauka społeczna formułować wymogi zachowania się wobec władzy niesprawiedliwej w świetle Ewangelii. Na tym tylko może polegać chrześcijański realizm, w odróżnieniu od małodusznego pragmatyzmu. Trudno się pogodzić ze stwierdzeniem, że „rzeczywiste problemy narodu muszą być rozwiązane w ramach układów historycznych”, skoro właśnie te układy są rzeczywistym problemem narodu. Trudno też zgodzić się z generalnym rozgrzeszeniem udzielanym władzy, a zawartym w słowach, że rząd nie ma nieskrępowanej dowolności w rozwiązywaniu problemów. Wreszcie nie można przyjąć tezy, że ugoda społeczna „powinna umocnić pozycję władzy państwowej i umożliwić jej skuteczna walkę z kryzysem”. Jeżeli bowiem oceni się w świetle norm etycznych obecną władzę jako niesprawiedliwą, to jak można katolickiemu społeczeństwu sugerować umocnienie tej władzy jako cel. Autorzy dokumentu ustawili się na tej samej linii co PAX (podkr. „N”). Przecież pragmatyczne rezygnowanie z wszelkiej próby zakwestionowania rzeczywistości w świetle katolickich zasad było ceną jaką musiały płacić grupy tzw. katolików społecznie zaangażowanych za otrzymaną koncesję działania. To było źródłem stałych konfliktów sumienia i to stwarzało wokół tych grup atmosferę obłudy i nieufności”.

Koncepcje, które ks. Blachnicki odrzuca już na płaszczyźnie etycznej jako niezgodne z katolicka nauka społeczna, my zwalczamy na płaszczyźnie politycznej, jako wielce szkodliwe z punktu widzenia naszego cel – odzyskania niepodległego państwa polskiego.

Wróćmy więc do polityki, gdyż rozpatrujemy tu problem wyłącznie w jej kategoriach. Pozornie mogłoby się wydawać, że skrytą intencją autora było wskazanie na Rzym jako źródło „wszelkiego zła ugody”. Ale tak nie jest, bowiem wszystkie ogniwa w łańcuchu Rzym – Wałęsa mają dużą dozę samodzielności, którą mogą wykorzystywać proporcjonalnie do swych zdolności politycznych. Nieszczęście polega na tym, że spośród owych ogniw jedynie pierwsze zdolne prowadzić politykę dużego formatu. Innymi słowy, to co dla Watykanu, a zwłaszcza Papieża jest jedynie środkiem, taktyką mającą na celu uzyskanie od Kremla ustępstw dla Wschodu (zmniejszenie prześladowań) i Polski (amnestia), dla kard. Glempa i jego doradców stało się celem. I w tym sensie mają rację ci, którzy zarzucają Prymasowi, iż nie rozumie co Doń się mówi w Rzymie.

Postawmy teraz jeszcze raz pytanie, czy wyżej nakreślona polityka, nawet w warunkach kiepskiego wykonania krajowego, może przynieść nam jakieś korzyści. Zdaniem piszącego gra Watykan – Moskwa może być dla nas korzystna pod dwoma wszakże warunkami:
1. Jeśli się powiedzie tzn. jeśli ustępstwa na Wschodzie staną się rzeczywistością, np. odbycie wizyty Papieża w ZSRR nawet za cenę ugodowej polityki w Polsce.  Wydaje się to jednak wątpliwe, gdyż Kreml doskonale zdaje sobie sprawę ze stawki. W XIX wieku Rzym prowadził już podobną politykę. Zakończyła się ona nie nawróceniem Rosjan lecz przymusowym przechodzeniem unitów na prawosławie;
2. Jeśli opozycja w Polsce będzie silna bez Kościoła i będzie potrafiła zdystansować się wobec niego na płaszczyźnie politycznej oraz jeśli będzie prowadziła walkę polityczną z koncepcjami lansowanymi przez grupy ugodowe, związane z omówioną linią kard. Glempa, mimo że nie wypada atakować tak znanych ludzi, których w dodatku opluwają i wyszydzają (dość rzadko) komuniści. Zasłanianie się Kościołem i Wałęsą z braku autorytetu własnego, bądź identyfikowanie się z linią polityczną Prymasa, w czym celuje „Ojczyzna” (specjaliści od rewolucji moralnej dokonywanej w czterech ścianach pokoju) będzie prowadziło jedynie do wynajdowania kolejnych uzasadnień dla polityki „nic nie robienia” – nie popieramy Czerwonego ale też nic nie robimy oprócz biernego oporu i moralnego doskonalenia się.  Jak wyciągnąć z polityki Watykanu korzyści, gdyby się udała, a jak nie ponieść strat, gdyby zgodnie z naszymi przewidywaniami zakończyła się ona klęską? Na pytanie to opozycja będzie mogła znaleźć odpowiedź jedynie jako podmiot życia politycznego, a więc siła niezależna, posiadająca własny autorytet, a nie oglądająca się na inne potęgi. Autorytet zaś przyjdzie, gdy opozycja podejmie polityczne wyzwanie wobec komunistów i konsekwentnie zaneguje prawomocność ich władzy.

Przypisy:
(1) Wszystkie cytaty za BBC. Wolna Europa unika podawania co bardziej kompromitujących wypowiedzi Prymasa i Wałęsy. Przy okazji jakoś dziwnym trafem obrońcy Bujaka, którzy mieli za złe „N”, że śmie Go krytykować, teraz gdy został niesłusznie i głupio zaatakowany, nabrali wody w usta. Dlaczego nie odezwał się autor artykułu pt. „Frustracje i Bujak” z KOS – a. Czyżby tym razem zabrakło Mu odwagi?
(2) Proszę sobie przypomnieć dzieje ustawy o cenzurze i perspektywy jej dobrodziejstw jakie roztaczali ugodowcy sprzed 13 grudnia. Układ sił się zmienił i ustawa o cenzurze poszła do kosza, gdzie zresztą jest jej miejsce, ale przed 13 zmarnowano wiele sił społecznych na bezsensowne dyskusje i spory o ustawę zamiast ten czas i zapał poświęcić na walkę z ustrojem, cała sprawa zamiast służyć mobilizacji sił społecznych do walki, za sprawą ugodowych przywódców stowarzyszeń twórczych, posłużyła jedynie do rozładowania społecznego napięcia.
(3) Kilka miesięcy temu pewien czytelnik (p. „N” 15, s. 5 – 6) miał pretensję, że w sposób niewybredny atakujemy doradców „S”, m. in. red. Mazowieckiego. A może teraz korespondent nasz ustosunkowałby się do w/w wypowiedzi zasłużonego doradcy i redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność”?
Cytujemy wypowiedzi Wałęsy udzielone podczas procesu ofiar z Kwidzynia, który toczył się w Elblągu.