Niepodległość, 1983, Numer 16

Rafał Witkowski - Strajk ekonomiczny

 
  Co nowego czeka nas tej wiosny? Nie łatwo jest prognozować w naszej sytuacji, ale ktoś musi podjąć się tego niewdzięcznego zadania. Kluczem do zrozumienia przyszłego biegu wypadków jest sytuacja ekonomiczna społeczeństwa. Rządowe koncepcje poprawy stanu gospodarki poniosły fiasko. Na początku roku 1982 istniały warunki do przeprowadzenia programu stabilizacji rynku. Podwyżka cen udała się nie tylko dzięki zastraszeniu społeczeństwa, ile raczej jego przekonaniu o jej słuszności. Pewne nadzieje stwarzała tez reforma gospodarcza. To, że była ona reformą głównie z nazwy okazało się dość szybko. Natomiast dopiero pod koniec roku wyszło na jaw, że nawis inflacyjny zamiast maleć dzięki podwyżce cen – wzrósł do 500 mln zł. Odpowiedź na pytanie dlaczego tak się stało jest prosta: w roku 1982 globalne przychody ludności były o 304 mln zł wyższe niż planowano, w tym 190 mln zł to fundusz wynagrodzeń. Jak był możliwy aż tak wielki dopływ pieniędzy bez pokrycia na rynek w sytuacji, gdy zamknięto usta wszelkim rzecznikom interesów pracowniczych? Żądać nie miał kto, a pieniądze płynęły swobodniej niż w latach 1980 i 1981. Tę zagadkę też łatwo rozwiązać: rząd płacił, by robotnicy nie strajkowali. Podwyżki płac w 1982 roku nie miały podstaw ekonomicznych, nie były powiązane ze wzrostem wydajności pracy. Płacono swoim ludziom: wojsku, policji, aparatowi partyjnemu i gospodarczemu by ich mocniej ze sobą związać - i grupom społecznym i zawodowym, których niezadowolenia najbardziej się obawiano. Taktyka ta przyniosła sukces – w końcu robotnicy nie strajkowali, podziemie zostało poważnie osłabione. W roku 1982 zatoczyliśmy kolejny krąg na spirali inflacji. Nie dało się ustalić równowagi rynkowej choćby na bardzo niskim poziomie. Rosły ceny. Rosły płace. Stopa życiowa spadała. Przez rok dobrze funkcjonował paraliżujący wolę walki mechanizm szantażu ekonomicznego – na zmianę lęk przez podwyżką cen i niepewność, czy i o ile podwyższą płace. Jest smutną prawdą, że uwaga znacznej części pracowników koncentrowała się na pięćsetce z pańskiej kieszeni, a nie na walce o swoje prawa. Czy z tego, że sytuacja ekonomiczna przypomina tę z przed roku wynika, że rok 1983 będzie podobny do poprzedniego? Jest to trudne pytanie. Co będzie próbował robić rząd? Oczywiście odebrać ludziom pieniądze bez pokrycia. Zapłaciliśmy, żebyście byli grzeczni – i jesteście grzeczni – to teraz pieniądze oddajcie. Nazywa się to „program antyinflacyjny”.

Towarów na rynku w ciągu tego roku nie przybędzie w sposób zauważalny. Trzeba więc podnieść ceny na to co jest. Jest to najważniejszy punkt całego programu. Po drugie, trzeba zatrzymać dalszy dopływ pieniędzy do ludzi – oznacza to zamrożenie funduszu płac i świadczeń socjalnych (a także np. ograniczenie przywilejów wynikających z kart branżowych). A po trzecie, wycisnąć z ludzi ile się da – nie oszczędzając niemowląt, chorych i starców (patrz dalej).

Teraz garść przykładów zaczerpniętych z rządowego programu. Przewiduje się wprowadzenie całkowitej odpłatności za wyżywienie pacjentów w sanatoriach, a ewentualnie częściowej w szpitalach (pewnie nieodpłatne będą suchy chleb i woda); wzrost opłat za pobyt w domach opieki społecznej itp. (zysk roczny 0,4 mld zł.) ; wzrost cen leków, opłat za przedszkola i żłobki (zysk 8,5 mld zł.) - z dzieci można najwięcej wycisnąć, 20 razy więcej niż ze staruszków; podwyższenie abonamentów RTV do 100 zł. (150 zł kolor - zysk 11 mld zł.); zamrożenie udzielania stypendiów zdrowotnych i kredytów dla młodych małżeństw; ograniczenie dopłat do wczasów i kolonii dla dzieci.

A także zapłacimy: 20 mld zł. za podniesienie ceny za usługi dla mieszkańców i ceny działek pod budownictwo jednorodzinne, 5 – 10 mld zł. za program telefonizacji kraju i wreszcie 5 mld zł. za atrakcyjne towary z importu, na których państwo uzyska przelicznik 800 – 1000 zł za 1 dolara (gdzieś po głowie chodzi takie słowo ... no, ta ... spekulacja). Rząd projektuje też tzw. oszczędności wydatków administracyjnych (przypomina mi to kata dziobiącego się niezdarnie toporem we własny kark), a to np. przez zmniejszenie liczby stanowisk kierowniczych w gospodarce uspołecznionej aż o całe 3%. Dodajmy jeszcze kilka szturchnięć mających gospodarkę pobudzić do wzrostu wydajności (o których z góry wiadomo, że równie są skuteczne jak wszystkie poprzednie) i tak będziemy mieli w skrócie program rządu. Dochodzi do tego oprawa propagandowa i jeszcze kilka drobiazgów np. wykończenia prywatnego rzemiosła – teraz (akcja milioner) lub w roku 1985 (jak bywa w każdym NEP – ie).

Jak wygląda realizacja tego programu? Tutaj zaczynają się prawdziwe kłopoty władzy. Bowiem w ciągu ostatniego roku społeczeństwo się zmieniło. Nie przyjmie już ze spokojem kolejnej podwyżki cen, gdyż wie, że oznacza ona nie jakieś „posunięcia antyinflacyjne”, ale po prostu nędzę i kolejny szczebel inflacji. Widać, że władza to czuje i np. urządza ostrożne „konsultacje” w „Kurierze Polskim”, po których reżymowe gazety zmuszone są zamieszczać wyłącznie negatywne opinie czytelników. Co najwyżej jakiś partyjny emeryt nieśmiało bąknie, że wódka mogłaby być jeszcze droższa. Sadzę, że tej wiosny lub tego lata potwierdzi się teza o związku kiełbasy z polityką. Brak złudzeń co do przyszłości gospodarki w rękach komunistów i idące powoli w górę nastroje w zakładach pracy wskazują na możliwość organizowania po podwyżkach lokalnych strajków o podłożu ekonomicznym. Bardzo pożyteczne byłoby wysuwanie w nich obok oczywistego postulatu podwyżki płac również postulatów politycznych. Należy tylko dbać, by nie były to postulaty często symboliczne typu „uwolnić Lecha zamknąć Wojciecha”, ale realne i dobrze osadzone w zakładowej rzeczywistości, np. żądanie uwolnienia uwięzionych z danego zakładu lub przywrócenia do pracy w nim niesłusznie zwolnionych.

Jak w takiej sytuacji postąpi władza mając przecież świadomość, że jeden zwycięski strajk oznacza lawinę następnych? Będzie zapewne stosowała prewencyjne aresztowania, zwolnienia z pracy, zastraszenie. Jeśli do strajku mimo to dojdzie, będzie się go starała złamać siłą, aby nie dopuścić do rozszerzenia się akcji. Na korzyść władzy działa tu brak sprawnego ośrodka kierowniczego w podziemiu, który mógłby poprowadzić akcję ogólnokrajową. Zresztą, jak by ta akcja miała wyglądać? Być może w sprzyjających warunkach dojdzie do zorganizowania strajku generalnego, ale pamiętajmy, że wariant z zamykaniem się w zakładach i oczekiwaniem na bieg wydarzeń władza przećwiczyła już w Grudniu 81. A na strajki z obroną czynną nie będącą sztuką dla sztuki, ale elementem szerszego programu do obalenia komunizmu w Polsce, jest jeszcze za wcześnie. Nie wygląda to optymistycznie, ale choćby cień niepewności, czy aby nie dojdzie już do wybuchu, jest wystarczająco groźny dla władzy.

A może władza w obronie przed strajkami znowu zacznie sypać pieniądze? Oznaczałoby to jednak zupełny krach programu antyinflacyjnego i byłoby znowu grą na zwłokę. Pamiętajmy, że władza ma teraz mniejsze pole manewru niż rok temu. Zachód nie dał się nabrać na „normalizację”, Rosjanie są zapewne wściekli, że niby taki wielki Generał, a tu coraz gorzej. A jeszcze na dodatek spadają ceny surowców energetycznych, w tym naszego węgla. Co więcej zrobi władza? Zapewne nie wykaże zdecydowania i jeszcze przez jakiś czas będzie balansować na linie aż program antyinflacyjny zupełnie upadnie. Będzie robiła cięcia w budżecie: nie w inwestycjach bo ich nie ma, nie w wojsku czy policji – ale tam gdzie to najbezpieczniejsze: w kulturze, w oświacie, nauce, służbie zdrowia. Może też zobaczymy kolejną odsłonę sztuki pt. „Upadek” np. „Sprawiedliwego Sekretarza”, lub „Wielki Terror”.

Z pewnością nie będzie jednak tzw. porozumienia w celu wyprowadzenia kraju z kryzysu. Aż tacy głupi to oni nie są. Gdyby to nie chodziło o nas można by teraz usiąść wygodniej w fotelu i czekać na rozwój wydarzeń.