Niepodległość, 1982, Numer 11-12

ABC - Czy koniec Podziemia?

 
  Zaznaczamy, że terminem podziemie określamy system tajnych organizacji, podczas gdy konspiracja to po prostu wszelka działalność niejawna, w rodzaju wydawniczej, kół samokształceniowych itp.

Strajk powszechny, wyznaczony na 10 listopada, zakończył się całkowitą klęską, co zresztą przewidywaliśmy już wcześniej /”N” nr 10/. Nie oszukujmy się więc próbując łagodzić wrażenie przegranej, lecz znajdźmy jej przyczyny.

Naszym zdaniem główną winę za przegraną nie ponosi wbrew pozorom słabość organizacyjna Podziemia, jest ona bowiem wtórna w stosunku do niedojrzałości i połowiczności podejmowanych działań i koncepcji politycznych.

„Solidarność” Podziemna w walce o kompromis między 13 grudnia a 31 sierpnia
Po klęsce grudniowego strajku generalnego przed powstającym podziemiem stanęły dwie drogi prowadzenia dalszej walki, opierające się na dwu przeciwstawnych założeniach:

1. Komunizm (ZSRR) będzie trwać jeszcze co najmniej kilka pokoleń, a więc strategia obalenia będzie samobójcza. Sytuacja Polski jest wyjątkowa, niepodobna do położenia żadnego z pozostałych „demoludów”. Rozwiązanie Polskie będzie zatem niezależne od rozwiązań wschodnioeuropejskich, a losy Polaków zależą od Polaków. Pozostaje zatem jakaś forma dogadania się z władzą, ponieważ jednak nie może to być kapitulacja, więc trzeba wywrzeć takie naciski, które nie obalając ustroju komunistycznego (nie stwarzając dlań zagrożenia politycznego), będą na tyle niebezpieczne dla PZPR, że zmuszą ją do pewnych ustępstw.
2. System komunistyczny przeżywa swój ostatni kryzys strukturalny, z którego już się nie podniesie. Jedyną rezerwą jaka mu pozostała jest militaryzacja życia i powrót do komunizmu wojennego. Władza wojskowych prowadzi zaś do wojny. Jeżeli nawet do niej nie dojdzie, to wewnętrzne sprzeczności: walka o władzę, bunty, rozruchy itp. dadzą początek dezintegracji imperium. W tej sytuacji Polacy powinni być przygotowani politycznie i organizacyjnie do odzyskania niepodległości, pamiętając, że Wolnej Polski nie będzie bez Wolnej Europy Środkowej; musimy zatem naszą perspektywę łączyć z perspektywami sąsiadów, a więc już wcześniej rozwiązywać wszystkie kwestie sporne (na razie na papierze oczywiście), zawrzeć porozumienia, łączyć wspólne koncepcje przyszłości i być gotowym do udzielenia im pomocy politycznej w decydującym momencie.

Na podstawie analizy sytuacji gospodarczo – polityczno – militarnej imperium sowieckiego, Podziemna „S” wybrała założenie pierwsze i wymyśliła koncepcję „społeczeństwa podziemnego”; „N” natomiast, w oparciu o te same dane, doszła do wniosku, że słuszne jest tylko założenie drugie i zaproponowała budowę Polskiego Państwa Podziemnego, oczekując w perspektywie 3 – 5 lat początku dezintegracji imperium (patrz: „N” nr 3, marzec 1982). Czyja analiza była słuszniejsza przekonamy się już wkrótce, teraz jedynie możemy spojrzeć na skutki, jakie pociągnęło za sobą przyjęcie programu społeczeństwa podziemnego i dostosowanie doń polityki „S”.

Należy lojalnie stwierdzić, że w wypadku gdyby założenia 1. było prawdziwe, to koncepcja SP byłaby najsłuszniejsza. Jeżeli bowiem przez wiele najbliższych lat obalenia demokracji socjalistycznej nie byłoby możliwe, to oczywiście nie można budować trwałych struktur podziemnych, których zasadniczym celem (racją istnienia) jest przygotowanie powstania bądź przejęcie władzy w dogodnym momencie politycznym. Należy stawiać opór rozproszony i w praktyce ograniczony do działalności wydawniczej, społeczeństwu należy natomiast dostarczyć fikcyjnego samopoczucia, że stawia opór totalny. To ostatnie zadanie koncepcja SP spełniła bardzo dobrze; podtrzymuje ludzi na duchu nie angażując ich do walki z komunizmem, a tym samym ograniczając ofiary.

Pamiętamy bowiem, że skoro komunizm ma trwać jeszcze tysiąc lat, to lepiej, by nasze pokolenie poniosło tylko tyle ofiar, ile jest niezbędnych dla podtrzymania świadomości narodowej i pragnienia wolności.

Wszystko jednak wskazuje, że autorzy programu SP wzięli go na poważnie – jako program powszechnego oporu społecznego i zaangażowania całego narodu w walkę z ustrojem, jako koncepcję zejścia społeczeństwa do podziemia i stawiania przez nie oporu władzy, a to już jest błąd podwójny:
a. sprzeczny z założeniem pierwszym;
b. nieefektywny i samobójczy taktycznie.

Przed 13 grudnia taktyka „S” była oparta na założeniu, że w wypadku ataku władz na związek, zawsze zdąży on zmobilizować swoich członków do obrony. Mobilizacja udała się w marcu 1981r., w czasie konfliktu na warszawskim rondzie jeszcze jakoś wyszło, w okresie ataków na I KZD „S” już mało kogo interesowała polityka, a 13 grudnia „S” nie była w stanie się zmobilizować. Aktywna stale może być tylko mniejszość, a nie całe społeczeństwo (por. „N” nr 4/5). „S” jednak nie wyciągnęła żadnych wniosków z przegranej, okazała się organizacją, która nie potrafi się uczyć. Po 13 grudnia przyjęto taktykę wykazywania gotowości do rozmów, zapominając, że aby rozmawiać, trzeba mieć w ręku inne atuty niż własna klęska. Komunistom nie były potrzebne rozmowy lecz kapitulacja, a przewaga pozostała po ich stronie.

Po 3 maja nastąpiła zmiana taktyki; w dalszym ciągu rezygnując z tworzenia trwałych struktur podziemnych, TKK sądziła, że ustępstwa wymusi poprzez mobilizację społeczeństwa i ponawianie ataków na władzę (strajki, manifestacje) oraz masowy, samorzutny, zdecentralizowany opór (KOS-y, SP i inne fikcje). Było to stanowisko krótkowzroczne i błędne, o czym pisaliśmy nie raz wywołując powszechne oburzenie, że atakujemy kierownictwo „S”.

Jak wskazują badania porównawcze w aktywny opór przeciw okupantowi może być zaangażowanie maksimum 2 – 3 % społeczeństwa, tj. 720 – 1080 tys. Polaków, a uwzględniając fakt okupacji wewnętrznej (własnymi siłami) zapewne nie więcej niż 0,5 mln.

Dlatego wysunęliśmy koncepcję PPP, zresztą zmodyfikowaną główny nacisk kładliśmy bowiem na tworzenie podziemnych struktur władzy politycznej, przy rezygnacji z organizacji wojskowych. PPP zanegowałoby prawomocność i legalność jakąkolwiek ustroju komunistycznego (”N” nr 4/5, 6,7).

Koncepcja samorzutnego oddolnego organizowania się, zamiast odgórnego kierownictwa, doprowadziła jedynie do niewykorzystywania i zmarnowania potencjału ludzkiego. Wielokrotnie wskazywaliśmy, prawda, że w sposób złośliwy i „niekulturalny”, że oddolna samoorganizacja jest utopią, a zadanie to powinno podjąć RKW w każdym regionie.

A. Michnik w liście z Białołęki pt. „O oporze” wysunął również koncepcję SP, aczkolwiek nie używając tego terminu. Pisał on, że potrzebny jest: „szeroki ruch podziemny na rzecz rekonstrukcji społeczeństwa cywilnego”. A dalej wymienił elementy znane już i dobrze dopasowane do strategii korowskiej jak kasy oporu, samopomoc, samokształcenie, wydawnictwa. Było to bardzo dobre na etapie górnego paleolitu rozwoju świadomości politycznej Polaków.

A. Michnik stwierdza autorytatywnie: „ruch oporu ma sens tylko wtedy, kiedy potrafi stworzyć formy działania dostępne dla każdego Polaka”. W takim razie ruch oporu w czasie II wojny światowej, Powstania Styczniowego bądź ruch robotniczy w zaborze rosyjskim nie miały żadnego sensu, gdyż proponowane formy działania były dostępne wyłącznie dla najodważniejszej lub najbardziej odważnej części społeczeństwa. Jedyną formą działania „dostępną dla każdego Polaka” jest szeptanie do żony pod pierzyną, po uprzednim wyłączeniu telefonu z gniazdka. Walka z totalitaryzmem wymaga niestety odwagi, którą początkowo podejmują nieliczni, a tzw. większość przyłącza się tylko na krótko w ostatnim momencie. Trzeba o tym wiedzieć i nie wymagać więcej, by się nie oszukiwać. Oczywiście można tony papieru zapisać zdaniami w rodzaju: „trzeba aby, trzeba wymyślić ...” itd. Ale „trzeba”, to nie znaczy, że „będzie”. Kiedyś to się nazywało woluntaryzmem. Można także wypisywać ładnie brzmiące, okrągłe zdania, które jednak nie mają żadnej treści. Tylko po co?

Jeśli tacy wybitni opozycjoniści jak Michnik samokształceniem i zakładaniem kas oporu chcieli pokonać – przepraszam – zmusić do ustępstw Wronę (pokonać to chcieliśmy tylko my), cóż więc dziwić się kierownictwu podziemnej „S”.

A. Michnik zdecydowanie wypowiedział się przeciwko PPP: „Nie powinno więc być (Podziemie) państwem podziemnym, dysponującym własnym rządem narodowym, parlamentem i siłą zbrojną”. Dlaczego? „ ... bo nie ma na to narodowego mandatu”. Gdyby napisał, że nie widzi perspektyw dla działania państwa podziemnego z powodu wiecznotrwałej potęgi ZSRR, zrozumielibyśmy, ale podany argument jest kłamliwy i bałamutny.
1. Gdyby ośrodkiem tworzenia PPP była „S”, to miałoby ono ów mandat;
2. Stworzenie państwa podziemnego wymaga porozumienia wszystkich sił narodowych, a zatem już fakt jego powstania świadczy o posiadaniu owego mandatu;
3. A jaki mandat miał RN w czasie powstania styczniowego? Czy przeprowadzono referendum w sprawie jego powstania? Nie, ale RN otrzymał poparcie społeczeństwa dla swych działań, bo wyrażał jego dążenia. A PPP w czasie II wojny.

Po rozczarowaniu, jakie przyniósł 22 lipca, TKK zmieniła swą taktykę na ofensywną ale nadal wzywała do nie stawiania oporu co doprowadziło do:
a. zmniejszenia się szeregu samobójców i załamania taktyki demonstracji;
b. mordowania, katowania i represji uczestników i ludzi postronnych za nic. Jeśliby stawiali opór, zostaliby potraktowani tak samo ale przynajmniej wiedzieliby za co (Nowa Huta i Wrocław), zaś bandyci z ZOMO, MO i SB nie byliby bezkarni.

Zgodnie ze wskazówkami Romaszewskiego, pokojowemu radykalizmowi na ulicy towarzyszyła bojaźliwość polityczna (ktoś może być osobiście odważny do szaleństwa, ale z polityką to nie ma nic wspólnego). „S” nie chciała (stawiając na porozumienie) i nie potrafiła ostatecznie zerwać z komunizmem, zanegować jego prawomocność itp.

Utworzenie np. Regionalnej Reprezentacji Politycznej, nie mówiąc już o Radzie Jedności Narodowej, byłoby też o wiele większym ciosem dla komunistów, niż nawet udany strajk – protest, ponieważ zanegowałoby ich władzę polityczną, stałoby się zagrożeniem politycznym dla komunizmu.

O ile inaczej wyglądałaby sytuacja polityczna w kraju, gdyby TKK przekształciła się w prawdziwą władzę i poparła program PPP. Uniemożliwiłoby to m. in. grupom ugodowym i umiarkowanym spacyfikowanie podziemia.

Wypowiadaliśmy się za demonstracjami z jeszcze jednego powodu. Manifestację gromadzącą 20 tys. osób można uważać za udaną, a oznacza to, że wystarczyłoby gdyby z każdego zakładu pracy wyszło od 20 do 200 ludzi, tj. zdecydowana mniejszość. Udany strajk wymaga natomiast udziału zdecydowanej większości. Ta zaś nie będzie ryzykować, jeśli:
a. władza jej do tego nie zmusi;
b. nie będzie widziała szans zwycięstwa.

Dlatego byliśmy przeciwnikami strajku powszechnego, o ile przedtem nie zostaną spełnione określone warunki polityczne, organizacyjne i nie dojrzeje sytuacja w kraju („N” nr 6, a zwłaszcza nr 7 i 8 – 9). A skutki – samolikwidacja „S”.

Stale krytykowaliśmy linię polityczną TKK i RKW, bo widzieliśmy, że zmierza prostą drogą do klęski. Chcieliśmy silnej podziemnej „S”, wokół której powstałoby PPP (”N” nr 4 – 4 i 6). Później, kiedy przekonaliśmy się, że „S” nie jest zdolna do ewolucji politycznej, że zabrnęła w ślepą uliczkę koncepcji porozumienia, pisaliśmy o tworzeniu partii politycznych, które stałyby się podstawą krajowej struktury władzy i emigracyjnej działalności dyplomatycznej (”N” nr 7 i 8 – 9). Ale okazało się, że ludzie są tak przekonani o potędze „S” – mityczne 10 mln – iż nie chcą się angażować w inną działalność. Co będzie teraz, gdy wielu wypowiada zdanie, iż „S” w praktyce przestała istnieć? Czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy już mieli poza sobą wstępny okres tworzenia partii politycznych, jak proponowaliśmy?

Na rozdrożu – 31 sierpnia – 8 października – 10 listopada

W okresie tym kierownictwo „S” znalazło się na rozdrożu, między chęcią a nieumiejętnością zerwania z komunizmem, pozwoliło unosić się fali, niezdolne do ostatecznego zanegować legalności tego ustroju. Dało o sobie znać choroba zwana „schizofrenią sejmową lub konstytucyjną”. Powoływanie się na Sejm i Konstytucję PRL w czasach KOR - u było dość skuteczną taktyką, gdyż komuniści niezagrożeni przez opozycję akceptowali zabawę w legalizm: co jest zgodne, a co niezgodne z „prawem”, „Konstytucją PRL” itp. Teraz zaś króluje pałka, ta zabawa staje się niebezpieczną chorobą opozycji. TW proponował np. organizowanie akcji protestacyjnych celem odwołania „posłów”, jak byśmy byli jakąś praworządną monarchią, w której tego typu akcje można zakończyć powodzeniem, a nie ścieżką zdrowia dla sygnatariuszy.

W oświadczeniu TKK z 9 października przeczytaliśmy, że „Sejm pozbawił się jakiegokolwiek mandatu społecznego”. Później zaś dowiedzieliśmy się w prasie związkowej, że delegalizacja „S” jest nieważna, gdyż pozostaje w niezgodzie z Konstytucją PRL ułożoną przez niejakiego Bieruta i jego pomagierów z NKWD. Czyżby TKK nie wiedziała jak powstaje parlament i konstytucja oraz co to jest „mandat społeczny”? Nas mało interesują sprzeczności wewnętrzne dokumentów komunistycznych, które en bloc pozbawione są jakiejkolwiek legalności (łącznie z ową konstytucją), gdyż w wyniku oszukanych wyborów z 1947r cały ustrój nie posiada prawomocności.

W TM nr 28 z 6 października mogliśmy przeczytać: „Otóż nie sądzę, aby rozwiązanie „S” mogło kogokolwiek zaskoczyć. Faktyczna delegalizacja Związku nastąpiła 13 grudnia. Dla wielu ludzi delegalizacja oznacza utratę szansy na porozumienie. Lecz od 13 grudnia cała polityka zmierza do tego, by nie było z kim się porozumiewać”. Wśród zaskoczonych znaleźli się TKK, RKW M oraz zasłużona redakcja TM. Latem szeroko pisano, że odpowiedzią na delegalizację „S” będzie z pewnością strajk powszechny. Postraszono, postraszono i nawet koncepcyjnie nie przygotowano się na taką alternatywę. W Warszawie w końcu września już wszyscy wiedzieli, że „S” zostanie zdelegalizowana, ale TKK zamiast zebrać się wcześniej i ustalić sposób postępowania, postanowiła obradować jednocześnie z Sejmem. Po co? Czyżby ludzie, którzy w 1980 r nawoływali do zbojkotowania gierkowskich wyborów, w okresie odnowy tak zaprzyjaźnili się z Sejmem, iż sądzili że towarzysze „posłowie” nie uchwalą przedłożonej ustawy? Takie postępowanie spowodowało, że TKK nie była w stanie nawet wykorzystać spontanicznego protestu. Na terenie Mazowsza wynikł bałagan spowodowany nawoływaniem i odwoływaniem strajku (instrukcja z 13 października; z resztą jedyna instrukcja zredagowana z głową), do czego Z. Bujak przyznał się samokrytycznie. Nie podał jednak rzeczywistych przyczyn bezradności RKW, a tylko, nazwijmy to, trudności operacyjne. W sumie zaprzepaszczając protest z 10 – 11 i wyznaczając strajk na 10 listopada kierownictwo przyczyniło się do uspokojenia nastrojów. Wszyscy okrzyknęli: „poczekamy do 10”, a co było dalej już wiemy. TM podał przyczyny przegranej 10 listopada w nr 34, małą czcionką, po relacjach z różnych zakładów pracy. Te same oceny można było przeczytać w wydrukowanej miesiąc wcześniej „Niepodległości” nr 10.

Pozostaje pytanie, czy gdyby TKK przyjęło proponowaną przez nas wcześniej linię, zdołaliśmy osiągnąć więcej? W płaszczyźnie organizacyjnej – zapewne nie z powodu chorobliwej wręcz nieumiejętności współczesnych Polaków, a działaczy „S” w szczególności, podejmowania działań w konspiracji. Na polu świadomości dokonalibyśmy jednak prawdziwej rewolucji.

Jeżeli większość Polaków nadal uważa, że Polska jest państwem niepodległym, że ten rząd jest „nasz”, a socjalizm to coś, czego nie można obalić lub, że naród nie ma prawa obalać ustroju, w którym żyje i który mu się nie podoba, to zawdzięczamy to owemu rokowi szamotania się między pragnieniem wolności a niezdolnością do podjęcia walki o wolność.

Można postawić „N” pytanie: „Wszystkich tak krytykujecie, nikt się wam nie podoba, a sami co zrobiliście?”

Zadaniem jakie sobie postawiliśmy była próba wywarcia wpływu na linię polityczną podziemia. Sami przecież nie mogliśmy organizować struktur władzy, gdyż reprezentujemy tylko jedna grupę. Bezpośrednie działania byłyby natomiast możliwe, gdybyśmy podjęli próbę opanowania od wewnątrz porozumień międzyzakładowych, to jednak oznaczałoby rozbicie „S”, czego chcieliśmy uniknąć przede wszystkim ze względu na negatywne skutki psychologiczne takiego postępowania.

Musimy przyznać, że nasza roczna działalność zakończyła się klęską polityczną – nie udało się nam wywrzeć żadnego wpływu na politykę podziemia, ani na zmianę nastawienia rodaków w kierunku akceptacji poczynań politycznych. Po roku znajdujemy się w punkcie wyjścia, choć tu i ówdzie zamieszczane są czasami poglądy zbieżne z naszymi. Tak oceniamy wypowiedź Władka Frasyniuka: „Władza w naszym systemie nie pochodzi z wyboru, a więc jest władzą nieprawomocną. Nieprawomocny jest Sejm pochodzący z partyjnej nominacji, nieprawomocna jest władza wykonawcza czyli rząd. I tym bardziej nielegalna jest partyjno – wojskowa junta Jaruzelskiego, zatwierdzona po fakcie przez marionetkowy Sejm”.

Stąd już prosty wniosek, że walka o wolność i niepodległość, której Polska została pozbawiona, powinna być celem najważniejszym.

W gdańskim CDN-ie nr 5/6 z 21 października możemy przeczytać artykuł Leszka Nowaka oceniający przyczyny przegranej. Pisze on m. in.: „Nie powiodło się tym razem m. in. dlatego, że Związek nasz za mało był świadomy swojej rzeczywistej roli w procesie rozkładu systemu trójplanowania (władza gospodarcza, polityczna, informacja – red.), że za bardzo łudził się co do przeciwnika, że dał się ponieść socjalistycznej iluzji, iż Polak z Polakiem się dogada. Jeżeli się w to wierzyło, nie dziwota, że otrzymało się „cios w szczękę”. Ale nasz Przewodniczący nadal wierzy, musi mieć widocznie bardzo mocne szczęki. Dalej L. Nowak pisze, że „S” jest tylko organizacją umożliwiającą masom walkę o wyzwolenie społeczne; działacze Związku „w praktyce, w codziennym działaniu prowadzili walkę o likwidację trójplanowania”. Autor zapomina jednak wyciągnąć logiczny wniosek płynący z jego argumentacji – jeżeli jakieś „narzędzie” społeczeństwa jest niedojrzałe do spełnienia stojących przed nim zadań, to albo dojrzeje albo się rozsypie i zostanie zastąpione przez inne.

W nr 18 KOS-a z 17 października w artykule pt. „Na politycznej pustyni” możemy przeczytać, że propaganda reżimowa była skuteczna, że „wpoiła nam lęk przed niezależną działalnością polityczną ... , bez której niemożliwy jest prawidłowy rozwój społeczeństwa”. A dalej: „Jestem wielkim entuzjastą Solidarności, lecz muszę przyznać, że sami przyczyniliśmy się do jej zguby swoją ignorancją polityczną. Chcieliśmy w niej widzieć reprezentanta całego narodu zapominając o tym, że ten kto reprezentuje wszystkich, nie reprezentuje nikogo. Pomimo to zahipnotyzowani strachem, zahamowani kompleksami, usiłowaliśmy się wszyscy skryć za formułą związku zawodowego; ciesząc się, że niczego nie podejrzewająca władza udzieli nam swego błogosławieństwa”. Otóż nie wszyscy, „N” jest chyba jedynym pismem, które od początku wojny stale podkreślało, że ze związkiem zawodowym nie ma nic wspólnego i że interesuje nas wyłącznie działalność polityczna.

Autor o inicjałach F. M. kontynuuje: „A myśmy bardzo chcieli jedności. Oczywiście prawdziwej, nie tej z FJN. Niestety to utopia. Tak jak utopijne są obecnie próby opracowania programu, który byłby do zaakceptowania przez całe społeczeństwo”.

O utopijności JEDNOŚCI pisaliśmy m. in. w „N” nr 8/9, a ile nam się dostało w prywatnych rozmowach za to, że rozbijamy pozycję, że nie chcemy połączyć się z „S” itp. ciekawe, czy nasi krytycy wymagaliby teraz żebyśmy się w ramach jedności razem z „S” samorozwiązali się?

Na zakończenie F. M. pisze: „A więc porozumienie odpada, powstanie w obecnej sytuacji byłoby szaleństwem. Co pozostaje? Bardzo dużo pracy. Niech znaczące grupy społeczne powołają do życia swoje, działające w podziemiu partie. Choćby kadłubowe szkielety kadrowe. Niech tworzą swoje programy, swoją wizje Niepodległej i propagują ją w swoich wydawnictwach. Niech skaczą sobie nawzajem do oczu, ucząc się metod walki politycznej, ale w obliczu wspólnego wroga, niech działają solidarnie. Bo to właśnie Solidarność powinna być płaszczyzną, na której zawrzemy porozumienie narodowe, opracujemy wspólną taktykę walki z okupantem i będziemy kształcić kadry dla przyszłego państwa. Między nami pozostaje już jedna różnica: kiedy zawrzemy porozumienie narodowe po „S” pozostanie tylko wspomnienie”.

Na łamach tego samego KOS-a w wypowiedzi Dawida Warszawskiego pt. „Koniec początku” spotykamy takie to obrazoburcze poglądy: „nikt nie może mieć wątpliwości co do tego, że kompromisowe rozwiązanie polityczne polskiego kryzysu jest niemożliwe. Potwierdzają się analizy; jeszcze kilka miesięcy temu oceniane jako przejawy skrajnego pesymizmu: nie ma z kim i o co negocjować /.../. Tylko polityczne błędy kierownictwa Związku są przyczyną, że prawdziwy obraz sytuacji ujawnia się dopiero teraz. Związek wkładał bowiem przez 10 miesięcy wiele energii w uspokojenie społecznych nastrojów, przekonywanie załóg, by powstrzymały się od strajków i manifestacji. Dziś jest jednak dla wszystkich jasne, że polityczne rachuby, na których opierała się strategia, były błędne ...”.

Ciekawe, czy teraz D. Warszawski zostanie oskarżony, podobnie jak „N”, iż pisze pod dyktando Kiszczaka? KOS ma jednak znaczną przewagę nad nami: po pierwsze w tytule posiada nadruk „Solidarność”, a po drugie krytykuje strategię przywódców w momencie kiedy ci szykują się do opuszczenia okrętu. Niebawem już wszystko będzie można pisać.

Zacytujmy jeszcze raz D.W. : „Perspektywa walki związkowej, czy nawet tylko politycznej, dziś już nie wystarcza: nie idzie się na śmierć w obronie prawa do strajku, czy dostępu do środków masowego przekazu. Walka toczy się dziś o przetrwanie zorganizowanego polskiego społeczeństwa i powstanie niepodległego polskiego państwa (podkreślenie red. „N”). /.../ Społeczeństwo czeka na długofalowy program ogólnospołecznej, bezkompromisowej walki cywilnej z reżimem. Celem tej walki nie ma być zmuszanie reżimu do rozmów, lecz jego odejście. /.../ Jeżeliby TKK zaś programu takiego nie opracowała, zrobią to „inni”. Oj, nie opracuje, nie opracuje, czekanie na TKK przypomina czekanie na Godota.

Cieszymy się, że mimo wszystko po 10 miesiącach nie jesteśmy już sami. Byle tylko, takie poglądy rozpowszechniły się, lepiej bowiem do wniosków oczywistych dochodzić późno niż wcale.

Dezintegracja – pacyfikacja – samolikwidacja Podziemnej „S” po 10 listopada
Bardzo pragnęlibyśmy, aby wyrażane tu poglądy okazały się całkowicie błędne, oceny i prognozy fałszywe oraz bezpodstawne; bardzo pragnęlibyśmy się mylić. Niestety, obawiamy się, że podobnie jak to było w wypadku trafnego przewidzenia klęski koncepcji „społeczeństwa podziemnego”, również obecnie będziemy mieli rację. Dlatego pisaliśmy otwarcie co myślimy i nie potrzebowaliśmy zasłaniać się tymi autorytetami, żeby zdobywać zwolenników. Toteż mieliśmy i mamy ich mało, ale za to możemy bez skrępowania wyrażać nasze poglądy, bez obawy, że jakieś autorytety się na nas obrażą i odetną się od nas pozbawiając zaplecza politycznego. Mamy trzeźwy pogląd na politykę TKK, Prymasa, Lecha, czemu chcieliśmy dać wyraz. Jeżeli w ciągu dwóch miesięcy (do końca stycznia 1983 r) okaże się, że pomyliliśmy się, zawiesimy naszą działalność.

Linia polityczna Prymasa – od moralnego poparcia dla „S” do politycznego poparcia dla komunistycznej normalizacji

W oświadczeniu gdańskiego RKW, w punkcie drugim, jako przyczynę niepowodzenia strajku wymienia się negatywne stanowisko Prymasa. Jest to ocena błędna potrójnie, ponieważ:
1. ludzie nie strajkowaliby również wówczas, gdyby Prymas sam wezwał do strajku, co wynika z sytuacji politycznej w Polsce; co najwyżej osoby nie strajkujące nie powoływałyby się na wezwanie Prymasa dla usprawiedliwienia własnego sumienia;
2. obwiniając Prymasa unika się głębszej analizy przyczyn klęski podziemnej „S”, wynikającej z:
     a/ błędnej oceny sytuacji po 13 grudnia, błędnych prognoz, koncepcji i samobójczej taktyki;
     b/ sytuacji w kraju, a szerzej z osiągnięcia niedostatecznego jeszcze stopnia rozkładu systemu komunistycznego;
3. czyniąc Prymasowi zarzut natury taktycznej nie zwraca się uwagi na polityczne znaczenie jego obecnej linii. Spójrzmy zatem na wypowiedzi i działania Prymasa z punktu widzenia skutków politycznych jego postępowania.

Od początku wojny Wrona usiłowała przekonać społeczeństwo, że jeśli będzie posłuszne, wyrzeknie się wolności, dobrobytu i własnych przywódców, to pozwoli mu żyć spokojnie choć nędznie, a może nawet zwolni zakładników, kiedy już nic nie będzie zagrażało jej władzy. Kościół usiłował kontynuować starania o ugodę opartą na kompromisie, czego wyrazem były Tezy Rady Prymasowskiej. Oceniliśmy je jako bardzo korzystne lecz całkowicie nierealistyczne (”N” nr 4/5, maj 1982). Czas pokazał, że mieliśmy rację, bowiem realistyczne jest podporządkowanie się komunistom bądź walka o obalenie ich władzy, ale nie porozumienie (oczywiście kapitulację można również nazwać porozumieniem). Poparcie dla Tez ogłosiła TKK, a ostatnio powrócił do nich Zbyszek Bujak w artykule pt. „Zbyszek Bujak” (TM 31), tylko sami autorzy Tez zrezygnowali z nich. Siła przetargowa Kościoła systematycznie zmniejszała się wraz z malejącym oporem społeczeństwa. Zdając sobie wreszcie sprawę z utopijności TEZ, a nie mogąc i nie chcąc poprzeć jawnie walki o niepodległość (Kościół ma za dużo do stracenia i inny jest charakter jego misji), Prymas postanowił uzyskać od komunistów co się da odwracając rozumowanie Wrony. Arcybiskup Glemp zdaje się mówić: „jeśli wypuścicie zakładników i pozwolicie ludziom żyć, a Kościół (tj. w rezultacie naród) wzmocni swą bazę oddziaływania (KiKi, prasa, zajęcia samokształceniowe, baza materialna itp.), to wezwę do spokoju, do zaniechania działań spektakularnych (strajki, manifestacje), będę namawiał do pracy na was, jeśli pozwolicie na swobodniejszą działalność katolicką, to pomogę przywrócić sytuację sprzed Sierpnia 1980r.” Co wskazuje, że taką linię obrał Prymas?

Podkreślanie, że po 8 października żyje idea solidarności, choć nie ma „Solidarności”, oznacza, że Prymas uznał prawomocność (co nie znaczy, że słuszność) decyzji komunistycznego Sejmu, a zatem TKK nie jest dlań reprezentantem „Solidarności”, zepchniętej decyzją władz do podziemia, ale grupą dywersyjną wzywającą do „desperackich aktów”, jak manifestacje i strajki. Oświadczenie, iż „tą drogą nie da się nic więcej osiągnąć” jest słuszne o tyle, że przy tak słabych demonstracjach rzeczywiście osiągnie się niewiele. Prymas nie wskazał jednak jaką drogę należałoby obrać. Z późniejszego wezwania do zbojkotowania zarządzeń TKK w sprawie strajku i manifestacji 10 listopada, można wnosić, iż jest to droga „pracy i spokoju”, czyli ustępstw, wyrzeknięcia się walki o wolność (na razie).

W dzisiejszej Polsce każdy rozumie, że spokój oznacza zgodę na władzę komunistów, a usłuchanie namów do wytężonej pracy i zniesienia sankcji przez Zachód nie przyniesie narodowi żadnych korzyści, ponieważ zaoszczędzone i wyprodukowane dobra zostaną:
a/ wywiezione do ZSRR;
b/ obrócone na potrzeby policji, ZOMO, WP, aparatu partyjnego itp.;
c/ przeznaczone na inwestycje, a nie na spożycie, następnie inwestycje zostaną znów wykorzystane na inwestycje i zbrojenia;
d/ zmarnowane, zaprzepaszczone, zniszczone;
e/ rozkradzione.

W rezultacie zwiększonemu wysiłkowi będzie towarzyszył zwiększony wyzysk i wzrost naszego zadłużenia, które po upadku komunizmu będziemy musieli spłacać.

Wezwanie do nie wzięcia udziału w akcji 10 listopada oznacza odcięcie się Prymasa od Podziemnej „S” i uznanie jej taktyki za szkodliwą, ze względu na zbytni radykalizm. Wskazywania, że opór jest szkodliwy, ponieważ powoduje represje jest dość dziwne. Walka o wolność zawsze powoduje represje. Powodowała je zarówno działalność konspiratorów i powstańców w XIX w., jak i w czasie ostatniej wojny światowej. Czy to znaczy, że należało z niej zrezygnować? Czy naszym celem ma być unikanie represji, czy odzyskanie wolności. Prymas podkreśla, że celem Kościoła jest uniknięcie rozlewu krwi. Czy za wszelką cenę? Jeśli jedna strona - komunistyczna gotowa jest tę krew rozlewać w dowolnej ilości, a druga posłuszna Kościołowi będzie gotowa uczynić wszystko, by do owego rozlewu krwi nie doszło, to stanie na całkowicie przegranej pozycji. Komuniści będą mogli bowiem w każdej chwili szantażować nas co zresztą stale czynią.

Najprawdopodobniej Prymas sądzi, że pogodzenie się z komunizmem i wyrzeczenie się walki o wolność (nie – myślenia lub pragnienia wolności) przyniesie z sobą mniej ofiar, niż kontynuacja oporu, która może zakończyć się interwencją sowiecką. Takie rozumienie nie bierze jednak pod uwagę stopnia degeneracji i moralnej deprawacji narodu jaka byłaby wynikiem rezygnacji, cichych ofiar komunizmu umierających w wyniku niedożywienia, braku lekarstw itp. oraz wyniszczenia elity. Nie ma bowiem wątpliwości, że najlepsi synowie narodu będą tę walkę kontynuować wbrew wszystkim i wszystkiemu, pozbawieni nawet poparcia moralnego społeczeństwa walczącego o talon na chustkę do nosa.

Jeżeli nowa linia Prymasa miałaby stać się jedyną i powszechnie przyjętą, to powstaje pytanie po co zginęli obrońcy „Wujka”, górnicy Lubina, B. Włosik, Królik i dziesiątki innych, po co tysiące ludzi poszło do więzień itd. Dotychczas w Polsce czciliśmy bohaterów walki o wolność, teraz ich ofiara okazałaby się śmieszna i niepotrzebna, a więc musiałoby to spowodować kryzys moralny.

Podaje się na ogół trzy argumenty na rzecz obecnej polityki Prymasa:
1. Kościół ma inne cele i inny jest charakter jego misji. Jest to podejście ze wszech miar słuszne ale oznacza ono również, że opozycja demokratyczna i Podziemna „S” ma także inne cele i inny jest charakter ich działalności niż Kościoła.  „S” zamiast więc obrażać się na rozwód jaki z nią wziął Prymas powinna się usamodzielnić, co w praktyce oznacza m. in. iż doradcy Episkopatu nie powinni być głównymi doradcami „S”, nie mogą bowiem naraz reprezentować dwu nie pokrywających się ze sobą interesów (to nie znaczy, że sprzecznych na dalszą metę);
2. W zamian za nową politykę Prymasa Kościół wzmocni swą bazę materialną i rozszerzy zasięg oddziaływania – będzie to oczywiście korzystne dla narodu, pod warunkiem, że nie zrezygnujemy z walki o wolność, z organizacji konspiracyjnych itp. Całkowite uspokojenie i rezygnacja byłaby krokiem do tyłu. Rząd w każdej chwili mógłby pozamykać np. sale katechetyczne itd., a myślenie o wolności prędzej czy później znów doprowadziłoby do działania. Wszystko to odbyłoby się jednak kosztem obecnych opozycjonistów – zmarnowanego pokolenia;
3. Prymas stara się uzyskać cokolwiek, jakiekolwiek możliwości legalnego działania dla społeczeństwa. To prawda. Ale naszym zdaniem rachuby na chrześcijańskie zw. zawodowe są całkowicie zwodnicze. Komuniści nie dadzą się ani oszukać ani nie będą lojalni lecz wymanewrują Kościół, a gdy dojdzie do zobojętnienia i uspokojenia nastrojów zniszczą i ten bastion niezależności. Kto będzie bronił Prymasa gdy nie będzie już opozycji?

Jaką taktykę powinniśmy przyjąć w czasach pseudo odwilży? Uważamy, że należy stosować zasadę: „BRAĆ, NIE KWITOWAĆ” tzn. przyjmować i wykorzystywać wszystkie drobne (bo innych nie będzie) ustępstwa, które uzyska Prymas dla narodu w zamian za odcinanie się od opozycji i udzielanie poparcia komunistycznej normalizacji, ale nie słuchać wezwań Prymasa do:
- wytężonej pracy i spokoju,
- zaniechania desperackiej działalności (tj. podziemnej),
- poparcia dla komunistycznych zw. zaw. (oczywiście zw. zaw. można nazwać chrześcijańskimi, nam chodzi o istotę nie o nazwę),
- ujawniania się, zaniechania strajków i demonstracji (kiedy staną się możliwe) itp.,
- poparcia i wejścia do Okoni i Proncia (kolaboracja).

Opozycja demokratyczna musi być siłą samodzielną, a im my będziemy silniejsi, tym bardziej zwiększy się pozycja przetargowa Kościoła, ale my musimy go nie słuchać w kwestiach politycznych.  Czy powrót do stanu szczęśliwego, sytego niewolnictwa sprzed Sierpnia jest możliwy? Naszym zdaniem nie, ponieważ:
1. nikt nie będzie finansował dalszej wegetacji komunizmu ani w imię świętego spokoju, ani w imię Boga. Są to zbyt duże sumy i apele Prymasa o pomoc zagraniczną nie pomogą;
2. ludzie, którzy raz zakosztowali wolności nie zapomną jej; mogą nie chcieć ponosić ofiar w walce o wolność, ale nie wyrzeknie się jej i przy lepszej okazji znów się zbuntują;
3. komuniści nie będą w stanie ustabilizować warunków życia nawet na nędznym poziomie. Na spadek produkcji przy jednoczesnym zwiększaniu inflacji będą wpływały:
   a/ wywożenie produkcji do ZSRR (płace robocze nie znajdą pokrycia);
   b/ brak dewiz na zakupy surowcowe i inne na Zachodzie;
   c/ powtórne rozkręcenie inwestycji przy braku rezerw (Gomułka miał takie rezerwy w rolnictwie i zbrojeniówce, Gierek w zachodnich bankach) musi następować kosztem produkcji rynkowej, tj. dalszego spadku poziomu życia;
   d/ trudności w rolnictwie – brak maszyn, nawozów, części zamiennych;
   e/ ogromny nacisk inflacyjny wywołany wydatkami na nieproduktywny aparat przymusu, wojsko i aparat partyjny oraz podwyżkami dla niebezpiecznej politycznie wielkoprzemysłowej klasy robotniczej.

Taktyka Prymasa na dłuższą metę skazana jest na niepowodzenie, zaś doraźnie może przynieść korzyści przede wszystkim komunistom:
- osłabi pozycję Kościoła w społeczeństwie, krytyka Prymasa wśród aktywnej elity narodu jest powszechna;
- podzieli naród na gotowych do kapitulacji i nieprzejednanych; linia podziału teraz przebiegająca między narodem a władzą będzie prowadziła przez naród;
- wiele osób pokładających nadzieje w Kościele, zawiedzie się i zrezygnuje z walki;
- stanowisko Prymasa jeszcze wzmocni apatię i moralne załamanie po przegranej z 10 listopada, już widać powszechne zniechęcenie; może przyczynić się do pacyfikacji podziemnej „S”.

Jaki jest najważniejszy cel operacji pt. „Odwilż a la Kiszczak”? Chodzi nie tylko o zmylenie Zachodu, ale przede wszystkim o wyizolowanie ze społeczeństwa konspiratorów, o pozbawienie ich zaplecza społecznego, a przez to unieszkodliwienie. Dotychczas opór władzy stawiało nieliczne podziemie, które jednak cieszyło się sympatią większości. Owa większość nie wspierało go czynnie ale przyglądała się z aprobatą poczynaniom opozycji i czasem stanowiła zaplecze rekrutacyjne. Komunistom chodzi o to, by większość zobojętniała, nie musi być wroga konspiracji, wystarczy, że będzie całkowicie obojętna, że w przerwach między pędzeniem bimbru a handlem talonami na skarpetki nie będzie mówiła o odbiciu Narożniaka, ale tylko o zdobyciu talonu na majtki. W ten sposób stracimy kadry i gdy nadejdzie czas kolejnego wystąpienia, miast startować z wyższego pułapu, znajdziemy się na niższym.

Prymas nie wytarguje też zwolnienia wszystkich zakładników, zwolnienie jednych i pozostawienie za kratami innych podzieli jeszcze bardziej społeczeństwo, ponadto zwolnionych zawsze będzie można aresztować powtórnie.

Możliwe, że Prymas jeszcze wycofa się ze swej polityki lub zajdą inne nie przewidziane zmiany.

Linia polityczna Lecha Wałęsy
Lech Wałęsa jest jedyną osobą w Polsce mającą prawo do sprawowania władzy w kraju, został on bowiem wybrany w demokratycznych wyborach (a więc legalnie), bezwzględną większością głosów (54%), przy frekwencji większości uprawnionych do głosowania (10 mln). oznacza to, że w sposób prawomocny mógłby mianować legalny rząd, bądź sam sprawować władzę, gdyby warunki na to pozwoliły. Oznacza to więc, że nie będąc w stanie wykonywać swych obowiązków, może władzę przekazać. W podobnej sytuacji znalazł się Rydz – Śmigły w Rumunii, wskazując swego następcę (zgodnie z Konstytucją kwietniową), przekazał mu władzę Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej i w ten sposób zapewnił legalną kontynuację polskiej państwowości na emigracji.

- Na pytanie, czy uważa się nadal za przewodniczącego NSZZ „S” Lech odpowiedział: „Zostałem wybrany demokratycznie i tu się nic nie zmieniło”, co mogłoby oznaczać, że nie uznał rozwiązania „S” za prawomocne, a zatem jego prawo „dysponowania” władzą jest jeszcze mocniejsze.

Ponieważ możliwość politycznego działania Lecha Wałęsy jest w praktyce ograniczona do wizyt u Prymasa, powinien on formalnie (i ewentualnie czasowo) przekazać władzę w ręce podziemnej Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ „Solidarność”, co znacznie by ją wzmocniło i postawiło komunistów w bardzo trudnej sytuacji politycznej. Aresztowanie Wałęsy oznaczałoby bowiem całkowite załamanie i kompromitację polityki Jaruzelskiego na forum międzynarodowym i krajowym. Byłby to gwóźdź do trumny Wrony.

Taki akt uczyniłby natychmiast z TKK siłę polityczną i symbol polskiej państwowości.

Lech Wałęsa jednak władzy nie przekaże, gdyż przekonany jest, że sam będzie potrafił rozwiązać polską łamigłówkę. Zapomina zaś, że dla komunistów nie jest już partnerem, gdyż Jaruzelskiemu wystarcza spotkanie z Prymasem i ustalenia tam zapadające. Ewentualne spotkanie Trójki miałoby tylko efekt propagandowy, bardzo korzystny dla komunistów, nie zaś dla społeczeństwa. Jaruzelski wobec Wałęsy na żadne ustępstwa iść nie musi bowiem za Lechem po klęsce 10 listopada nie stoi żadna realna siła (poparcie moralne jest bez znaczenia). Taką siłą mógłby się stać zrewolucjonizowany Gdańsk, gdyby w razie manifestacji – rozruchów Wałęsa był w stanie nimi pokierować. Należy się jednak spodziewać, że w takiej sytuacji będzie on wzywał do spokoju zgodnie z linią Prymasa. A uspokojenie będzie na rękę jedynie komunistom, którzy w dodatku niczego nie będą musieli ofiarowywać w zamian. Dotychczas Wronie nie udawało się w żaden sposób skompromitować Lecha, opisany rozwój wypadków mógłby jednak to spowodować.

Należy wątpić by Lech Wałęsa był w stanie prowadzić samodzielną politykę pilnowany przez policjantów, doradców Prymasa oraz odcięty od podziemia. Jedynie gromadzące się tłumy mogą wypierać jakiś pozytywny wpływ na Lecha.

Obecna sytuacja bardzo osłabia Podziemną „S”, ponieważ bez względu na to czy Wałęsa sobie tego życzy czy nie, jest on przeciwwagą dla tajnej TKK. Istnienie obok siebie dwu autorytetów politycznych o odmiennych doświadczeniach i poglądach – TKK i Przewodniczącego – będzie powodowało rozkład Podziemnej „S”, konflikt kompetencji i lojalności. Jeśli zostanie ogłoszona ograniczona amnestia, część działaczy z pewnością ujawni się, a „S” pozostanie już tylko mitem w sferze świadomości społecznej, ale nie siłą polityczną, nie organizacją.

Jeżeli Wałęsa nie udzieli poparcia Podziemnej „S”, spowoduje to również jej rozkład. Nie rozważamy, czy może czy nie może tak postąpić, ale jakie będą skutki określonego wyboru. Dotychczas Lech oświadczył, że nie może osądzić działaczy podziemnych, gdyż postępują zgodnie z własnym sumieniem. Był to poważny błąd, ponieważ ludzie typu Bujaka, Frasyniuka czy Bednarza przede wykonywali swoje statusowe obowiązki. O uczestnikach np. kampanii wrześniowej nie mówimy, że postąpili zgodnie z własnym sumieniem, ale że spełnili swój obowiązek.

Jeśli linia polityczna Prymasa – Wałęsy będzie kontynuowana w tym samym kierunku co dotychczas (koniec listopada), to podziemna „S” straci rację bytu i przestanie istnieć. Nie znaczy to, że nie powstanie natychmiast 50 organizacji, z których każda będzie miała w nazwie „Solidarność”.

Nie możemy jednak dopuścić by ewentualny całkowity rozpad podziemnego ruchu „S” (jako organizacja „S” od dawna nie istnieje) oznaczał koniec podziemia lub ograniczenie konspiracji do działalności wydawniczej.

Jak kontynuować walkę po zawieszeniu stanu wojennego i wprowadzeniu „stanu demokracji, liberalizacji i powszechnego dobrobytu”? Czego można się spodziewać? W perspektywie rosyjskiej zaciętej walki o władzę i pseudoliberalizacyjnych aluzji Andropowa (por. Kassandra w TM nr 34). Równowaga w obecnym kierownictwie radzieckim wróży walkę prowadzoną ze zmiennym szczęściem między grupą ubecko – wojskową a aparatem partyjnym. Rozchwianie władzy będzie sprzyjało przejawom niezadowolenia wśród ludności. Za kilka miesięcy można zatem spodziewać się rozruchów. Możliwa też jest jakaś nowa wyprawa wyzwoleńcza Armii Czerwonej; nowy wiceminister Alijew oświadczył, że ma nadzieję, że dojdzie do połączenia Azerbejdżanu radzieckiego z irańskim.

Wydarzenia w ZSRR muszą spowodować echo w Polsce i innych KDL-ach, co będzie owocowało zmniejszoną pewnością władzy.

W perspektywie polskiej można spodziewać się pseudoliberalizacji i pseudoamnestii mającej na celu przyciągnięcie pieniędzy zachodnich dla całego obozu, uśpienie Zachodu przed możliwym atakiem oraz obezwładnienie własnego podziemia.

Miraże Chrześcijańskich Związków Zawodowych – oddolne wchodzenie w nowe struktury związkowe z nadzieją, że za 2 – 3 lata będzie można powołać oficjalnie centralę ChZZ – dałoby komunistom 2 lata na powolne pozbycie się ludzi niewygodnych i w pewnym stopniu uprawomocniłoby władzę.

Odpływ społecznej aktywności, apatia, zniechęcenie, samolikwidacja „S” itd. Ten okres musimy przeczekać. Na wiosnę może znów przyjść fala niezadowolenia wywołana:

1. załamaniem się złudzeń;
2. podwyżkami cen, inflacją, spadkiem płacy realnej;
3. brakiem żywności.

Powinniśmy być przygotowani politycznie do wykorzystania owych zaburzeń w interesie społeczeństwa. Nasze propozycje są w zasadzie powtórzeniem rozwiązań sugerowanych w poprzednich numerach. Wówczas sądziliśmy, że organizacje polityczne będą powstawały obok „S”, teraz wszystko wskazuje, że dopiero na jej gruzach.

Proponujemy zatem:
4. Przystąpić do tworzenia partii politycznych;
5. Utworzyć przedstawicielstwo zagraniczne opozycji demokratycznej;
6. Powołać w dalszej perspektywie Związek Walki o Niepodległość – organizację o charakterze konfederacji składającą się z przedstawicieli partii politycznych.

ZWoN może otrzymać również nazwę „Solidarność”, jako że Polacy lubują się w pozorach i symbolach oraz bardziej kochają mity niż rzeczywistość.

P.S.
Po napisaniu powyższego artykułu, autor dowiedział się z radia, że TKK zgłosiła gotowość samorozwiązania się, czemu nie towarzyszyła zapowiedź kontynuowania walki w innej formie. Nie spodziewaliśmy się, że nasze przewidywania spełnią się tak szybko. Potwierdza to niestety krytyczne oceny kierownictwa „S”, które zamieszczaliśmy dotychczas. Ukrywającym się przywódcom „S” chcielibyśmy zadać tylko jedno pytanie: Po co tysiące ludzi kontynuowano opór przez ten rok mimo ofiar śmiertelnych, mimo bicia, torturowania i masowego zamykania w więzieniach? Po co było tyle wyrzeczeń i rok walki w podziemiu?