Niepodległość, 1982, Numer 4-5

Polemiki: M. K. – Wypadki majowe i co dalej?

 
  Manifestacje 1-majowe zorganizowane niezależnie od oficjalnych i zajścia uliczne 3-maja były najważniejszymi wydarzeniami w Polsce od chwili ogłoszenia stanu wojennego. Stwierdzenie to jest na tyle niekontrowersyjne, że nie wymaga szerszego dowodzenia. Zastanówmy się, co zmieniło się w naszej sytuacji po tych wydarzeniach. Oznaczają one porażkę dotychczasowych koncepcji junty rządzenia w Polsce. Koncepcje te nie były ani zbyt oryginalne ani zbyt subtelne. Normalizacja oznaczać miała pacyfikację społeczeństwa. Wojskowi nie zaoferowali żadnej poważnej grupie spoza aparatu władzy niczego. Za utracone swobody nie zapłacili też podwyższeniem stopy życiowej, bo nie mieli z czego. Inteligencję zrazili prostacką propagandą, młodzieży zaproponowali tylko ideologiczną indoktrynację. Niczym zakończyły się również nieśmiałe próby kokietowania części działaczy „S”, zwłaszcza tych, którzy byli w opozycji do legalnych władz związku. Oczywiście to, jakie byłoby poparcie zależałoby od stopnia ustępstw junty na rzecz takiej „S”. Wojskowi bądź nie umieli tej operacji przeprowadzić, bądź doszli do wniosku, że nawet najmniejsze ustępstwa nie są pożądane. W początkowym okresie stanu wojennego spodziewani się również koncesji władz w stosunku do inteligencji. Można było przypuszczać, że junta kupi część inteligencji (chodzi zwłaszcza o znanych twórców), stosując chwyt analogiczny do tego z 1956 i 1971 roku. Nic takiego nie nastąpiło. Rozwiązanie SDP było kropką nad „i” polityki antyinteligenckiej. Aby coś, lub kogoś kupić, trzeba płacić, a junta najwyraźniej płacić nie chce lub nie ma czym (wyjąwszy opłacanie własnych szeregów). Krótko mówiąc starą zasadę rządzenia przy pomocy bata i marchewki Wrona zredukowała do samego bata.

Czy miała podstawy, aby liczyć na sukces tej polityki? Sądzę, że dał tu o sobie znać brak wyobraźni, tak charakterystyczny dla komunistów, przynajmniej polskich. Zresztą mają oni ograniczone pole manewru, być może bardziej niż nam się to wydaje. 3 maja był dla polityki obecnego reżimu ciosem. Po pięciu miesiącach wojny społeczeństwo nie zostało spacyfikowane. Żadna propaganda nie zmieni tej prawdy. Zamieszki majowe były szczególnie ciężkim ciosem dla Jaruzelskiego i związanej z nim kliki. Jego polityka wewnętrzna już uzyskała trafną etykietę: faszyzmu o ludzkim obliczu. Fiasko dotychczasowej linii zmobilizuje jej przeciwników po obu stronach: w aparacie władzy tych, którzy chcieliby ten faszyzm pozbawić ludzkiego oblicza i w społeczeństwie tych, którzy woleliby ludzkie oblicze nadać innemu niż faszyzm ustrojowi. Zapewne obecna ekipa może pod naciskiem tych sił zmienić dotychczasową linię. Stoją przed nią trzy rozwiązania: zwiększyć presje, pójść na ustępstwa lub nie zmienić niczego. Pierwszy tydzień po zajściach, a zwłaszcza propagandowe rozegranie 13 maja świadczy o tym, że jak na razie Wrona nie zmieni niczego. Zwiększenie represji grozić może wybuchem, zaś siły represyjne wymknąć się mogą spod kontroli Jaruzelskiego. Podstawowym ustępstwem wobec społeczeństwa musiałoby być odejście „Generała”. Fiasko swej polityki komuniści zawsze pokrywają zmasowaną propagandą. Jest to rytuał ważny dla utrzymania dobrego samopoczucia aparatu, lecz dla ekipy rządzącej zabójczy. Wystarczy przypomnieć tu fajerwerk propagandy po roku 1968 i 1976, tym jaskrawiej im bardziej ponura była agonia reżymów.

Zajścia majowe mogą być dla ekipy Jaruzelskiego początkiem końca. Mimo rozpadu PZPR nie może ona (ekipa Jaruzelskiego) rządzić wbrew aparatowi partyjnemu. Aparat ten zgodzi się dzielić władzę z mundurowymi za cenę bezpieczeństwa. Własne bezpieczeństwo jest dla działaczy partyjnych celem najważniejszym. Pod tym względem zachowują oni duży instynkt samozachowawczy, wyrzucając kolejne ekipy, by za tę cenę przetrwać. Teraz sytuacja jest specyficzna. Aparat został odsunięty na drugi plan. Trudno jednak przypuścić, by został całkowicie pozbawiony możliwości rokoszu (musiano by spacyfikować go tak samo jak „S”). Nie zapominajmy, że ma on silne wpływy w SB, GZP i poparcie wpływowych kół z Moskwy (Griszin, grupa cywilów w Politbiurze). Prawdopodobnie ten ostatni element przesądzi o losie junty. Moskwa musiała być mile zaskoczona sprawnością Wrony w czasie „bitwy grudniowej”. Wydarzenia majowe ostrzegły, że wojna nie jest jeszcze wygrana i wzmocniły skrzydło cywilne w sowieckim aparacie władzy. Wykazały one, że militaryzacja nie stanowi skutecznego lekarstwa na kryzys komunizmu. Rozgrywki na Kremlu będą w najbliższych miesiącach niewątpliwie rzutować na sytuację w Warszawie. Gospodarka polska jest praktycznie niewypłacalna. Jedyną nadzieją na jej przetrwanie są kredyty zagraniczne (zachodnie). Wydzierżawienie przez ZSRR Wronie irańskiego rynku zbrojeniowego może jedynie przedłużyć żywot junty o kilka miesięcy, kosztem zmniejszenia dochodów Kremla, z czego wypada się tylko cieszyć. Ogłoszenie niewypłacalności Polski jest dla zachodnich bankierów decyzją trudną. Negocjacje z przedstawicielami Wrony na temat refinansowania długów leżą w ich interesie. Aby do rokowań doszło, bankierzy zachodni muszą udawać, że wierzą w postępującą normalizację. Nie można się łudzić, że Zachód będzie stosował sankcje gospodarcze wbrew własnym interesom. Przyjmie on niewątpliwie z największą radością wszelkie pozory łagodzenia stanu wojennego, płacąc za te pozory nowymi kredytami lub odroczeniem spłat, by za tę cenę ukryć bankructwo Polski, a przy okazji całej polityki Wschód – Zachód. Jest to klasyczny przykład pułapki kredytowej, w którą wpadł nie tylko dłużnik ale i wierzyciele. Operacja uwolnienia tysiąca internowanych (opróżnia miejsc dla nowych) i łagodzenie pewnych przepisów miały na celu przygotowanie gruntu do rozmów z Zachodem o zadłużeniu. Wydarzenia przekreśliły te zamiary. Wrona straciła w ten sposób co najmniej kilka miesięcy. Ogłoszenie bankructwa Polski staje się w ten sposób coraz bardziej realne. Być może tych kilka miesięcy nie uda się już juncie odrobić. Jeśli nie chcemy dopuścić do porozumienia Wrony z zachodnimi bankami, nie możemy zrezygnować ze strajków i manifestacji, co nie znaczy, że nadal mają one pozostać źle przygotowane i ogłaszane w najmniej odpowiednich momentach (13 maja). Wrona zaś chcąc doprowadzić do takiego porozumienia musi do pewnego stopnia patrzeć na manifestacje „przez palce”, co będzie sprzyjało nowym demonstracjom.

Z dotychczasowych rozważań wynika, że sytuacja ekipy Jaruzelskiego jest nie do pozazdroszczenia. Nie wynika z tego jednak, że perspektywy społeczeństwa zgłaszającego aspiracje do niezależności są jaśniejsze. Zajścia uliczne wykazały, że siły zomowskie mogą wkrótce okazać się zbyt słabe, by opanować zorganizowany tłum. Nikt w obecnej chwili nie wyklucza możliwości powtórzenia się na większą skalę wystąpień i manifestacji. Przy lepszej organizacji demonstrantów zajścia takie przerodzić się mogą w prawdziwą rewolucję. Nikt jednak nie wie, co będzie dalej. Wybuch i nawet pewne sukcesy rewolucji są możliwe, a nawet bardzo prawdopodobne. Wykazały to wypadki 3 maja. Ale co dalej?

Przed tym „co dalej” ostrzega Kościół. Ostatnie wypowiedzi prymasa Glempa budzą sprzeciw, można je jednak zrozumieć, bowiem Kościół ma w Polsce dużo do stracenia, a wizja krwawej wojny domowej i radzieckiej pacyfikacji budzi trwogę nie tylko w sercach wierzących. Na pytanie „co dalej” musimy sobie odpowiedzieć, zanim wypadki zaczną toczyć się spontanicznie, niezależnie od nas.

Na końcu dygresja: Po porażce policji w dniu 3 maja, zaczęła ona organizować „własne” demonstracje i rozpowszechniać informacje o rzekomej prowokacji 3 maja, aby odebrać nam smak zwycięstwa. Przerażony wizją upadku władzy (własnej) Rakowski rozpoczął wysyłanie przez swego agenta Margueritte’a (korespondent francuskiego Le Figaro) błagalnych próśb do Moskwy o zezwolenie na rozwiązanie PZPR (unieszkodliwienie grupy Olszowskiego), jeśli chce mieć spokój w Polsce. Samo społeczeństwo zaś systematycznie (za tym samym pośrednictwem) straszy wizją okrutnych rządów Olszowskiego, dając do zrozumienia, że lepiej będzie, jeśli on sam pozostanie u władzy. Wszystko to są objawy dla nas korzystne. Musimy jednak sobie uświadomić, że o ile opozycji demokratycznej zależy na likwidacji komunizmu, czego pierwszym etapem musi być obalenie Wrony, o tyle frakcja Olszowskiego jest zainteresowana jedynie owym pierwszym etapem. Stąd wybuch będzie korzystny dla obu grup dla frakcji Olszowskiego – wybuch spontaniczny, słaby, niezorganizowany, z którym następnie będzie mogła sobie poradzić drogą represji bądź rokowań, dla nas zorganizowana, świadoma akcja o zasięgu ogólnokrajowym, w dobrze wybranym momencie, co umożliwi likwidację komunizmu lub rokowania z pozycji siły. Niestety, wobec niechęci podziemnego kierownictwa Solidarności do jakiejkolwiek pracy organizacyjnej i tworzenia struktur władzy w podziemiu, należy się spodziewać w okresie czerwiec – sierpień połowicznego i bardzo źle przeprowadzonego strajku generalnego. Kierownictwo, które ogranicza się do apeli, a później pozostawia wszystko „na żywioł” jest gorsze od braku tegoż.