Niepodległość, 1982, Numer 2

Wieś: Dlaczego chłopi nie sprzedają i co z tego wyniknie

 
  Dziennikarz prowadzi wywiad z chłopem. Na pytanie o efekty działania grup operacyjnych na wsi chłop udziela odpowiedzi mało konkretnych, w tonach umiarkowanego optymizmu. Dziennikarz zachęca do dalszych wynurzeń, zapewniając, że treść wywiadu dotrze do wielu krajów świata. Czy do Ameryki również - pyta chłop. Oczywiście, tam przede wszystkim - pada odpowiedź.

Ratunku!!!

Ta wojenna anegdota dość wiernie oddaje atmosferę polskiej wsi i niestały uśmiech, jaki wywołała na twarzy czytelnika będzie jedynym, do którego może skłonić lektura tego artykułu.

Rolnictwo znalazło się w katastrofalnej sytuacji. Nie chce powtarzać tego, co było już wielokrotnie wyjaśniane, a więc, że wstrzemięźliwość chłopów w wywiązywaniu się z umów kontraktacji nie jest podyktowana dążeniem do zagłodzenia społeczeństwa, lecz troską o zapewnienie ciągłości produkcji (używanie zboża jako paszy z powodu jej braku), że wizja polskiej wsi jako oazy dobrobytu i bogactwa jest z gruntu fałszywa itd. Zastanówmy się lepiej, co grozi rolnictwu a przez to i społeczeństwu dzisiaj i w najbliższych miesiącach.

Po pierwsze, największy w ciągu ostatnich lat niedobór środków produkcji i to przede wszystkim tych, które decydują o bieżących plonach (nawozy mineralne, środki ochrony roślin), radykalny wzrost cen wszystkich środków produkcji dla rolnictwa (do 200%, średnio o 119%) i usług (do 350%) przy podniesieniu cen skupu jedynie o 20% do 50% dopełni reszty.

Zapowiedź wprowadzenia przymusowych kontyngentów zniechęci do pracy nawet tę garstkę zapaleńców, którzy gotowi są siać i orać wbrew wszelkim racjonalnym rachunkom. Chłopi ogranicza swoją aktywność do niezbędnego minimum, wyprodukują przede wszystkim na swoje potrzeby i niewielka nadwyżkę, która pozwoli im wywiązać się z najpilniejszych zobowiązań wobec państwa. Kontyngenty niczego tu nie załatwią, bo chłop w mniejszym jeszcze stopniu niż robotnik podatny jest na wszelkie formy przymusu. Warto zresztą przypomnieć pierwsze lata gierkowskie, kiedy to odpowiedzią na zniesienie dostaw przymusowych był fenomen odradzania się polskiego rolnictwa, nazwany przez cudzoziemców - z uwagi na skalę zjawiska i brak racjonalnego dlań wyjaśnienia - polską zieloną rewolucją.

Obecnie też można było w sposób prosty i co najważniejsze tani zdopingować wieś do wielkiej pracy. Wystarczyło wprowadzić w odpowiednim czasie do Konstytucji PRL gwarancje dla indywidualnej własności ziemi, której chłopi tak się domagali. Powstaje pytanie dlaczego tego nie zrobiono. Odpowiedzi udzieliła historia ostatnich miesięcy. Rządząca junta zamieniła gwarancje konstytucyjne na kontyngenty, nasycenie rolnictwa środkami produkcji umyśliła zastąpić rujnującą podwyżką cen. Dalszym posunięciem może już być tylko likwidacja rolnictwa indywidualnego. Wszystko zdaje się na to wskazywać, a chłopi czują to najlepiej.

Trzeba zresztą przyznać, że okazja nadarza się wprost wspaniała. Pretekst dla „nowej polityki rolnej” już znamy - złośliwe uchylanie się chłopów od sprzedaży zboża. Poza tym może jednak przede wszystkim liczą się realia. Wieś polska ogromnie się zestarzała. Ci starzy ludzie nie mają już ani chęci, ani siły do pracy. Młodzi od dawna nie widzą żadnych perspektyw na wsi i tym bardziej nie dojrzą ich dzisiaj. Ta stara, schorowana, uboga w gruncie rzeczy wieś nie będzie miała ani wystarczającej motywacji, ani siły do przeciwstawienia się dążeniom do upaństwowienia ziemi. Część chłopów skorzysta z przywileju emerytury i odda ziemię dobrowolnie. Inni, doprowadzeni do ruiny gospodarczej, uczynią to pod przymusem. Państwo sięgnie do przepisów o gospodarstwach produkcyjnie zacofanych i na ich podstawie przejmie ziemię od tych, którzy nie będą mogli wywiązać się z kontyngentów.

Jednocześnie w miastach rośnie liczba bezrobotnych. Wrona wie co mówi, gdy zapewnia, że dla wszystkich praca się znajdzie. Wrona świadomie przecież wprowadziła obowiązek pracy, pomimo że całe fabryki, całe gałęzie przemysłu stoją bezczynnie i płacą robotnikom za odśnieżanie przyfabrycznych placów. Dobroczynna zima nie może jednak trwać wiecznie.

Nie łudźmy się, komuniści nigdy nie pogodzili się z obecnością niezależnego indywidualnego producenta rolnego. Producenta, z którym należało się liczyć, któremu nie wystarczyło wydać polecenia służbowego, którego trzeba było nawet czasami (o zgrozo!) kupować. Jednym słowem człowieka względnie wolnego, którego nie dało się szachować wyrzuceniem z pracy, mieszkania, wstrzymaniem trzynastki itp.

Spośród tych właśnie względnie wolnych ludzi rekrutowali się w znacznej części młodzi robotnicy i oni to zasilali nowe pokolenie niepokornych. Z tego wszystkiego zdają sobie sprawę komuniści i pewnie wyciągną odpowiednie wnioski, mając niepowtarzalną szansę pozbycia się jednego z wrogów numer jeden.

Czy istnieje możliwość pomieszania im szyków? Dość iluzoryczna ale istnieje. Należy ją upatrywać w nowej wartości, jaka obecna sytuacja nadaje ziemi. Ziemia staje się jedyna gwarancją uniknięcia głodu. Dlatego też można mieć nadzieję, że chłopi (mimo słabości, braku sił, apatii) nie zechcą jej zbyt łatwo oddać. Być może nawet nastąpi, na dość ograniczoną skalę, powrót młodzieży na wieś (brak mieszkań, puste sklepy, potworne ceny i brak miejsc pracy). Jedynym komfortem miasta jest stosunkowo lżejsza niż na wsi praca. Może więc część młodych ludzi - choćby tych wyrzuconych z pracy robotników lub nominalnie zatrudnionych lecz pozbawionych zajęcia i godziwej zapłaty - wróci na wieś do gospodarstw rodziców. Lepiej chyba wrócić do siebie niż czekać na nakaz pracy w PGR.